Nutella przybyła do mnie spod Rydzykowni. Tymczasowa Kocia Mama Reddie przywlokła ją w transporterze (co prawda daleko nie musiała jej targać

William i Generał Deimos nastroszyli kity i dalej do transportera zaglądać. Reddie otworzyła transporter, złapała królikopodobnego stwora, pokazała mi brzuchol pozszywany malucha (został zaakceptowany, żaden flak nie wystawał

Przez dwa dni miałam dygoczacy tapczan, Nuta siedziała albo za nim albo za szafą. Partyzancko wydłubywałam ją zza niego i głaskałam na siłę, żeby nie podziczała bardziej. Było nawet lękliwe mruczando (ciągle mi się wydaje, że ona wtedy mruczała ze strachu). Nie było za to jedzenia ani kupola. Kotły zaciekawione, na własny rachunek dłubały w tapczanie aby wyłuskać nową koleżankę.
Potwm wrócił mój TŻ z kocimi pufami do leżenia i wieżą, więc zaserwowaliśmy Nutelli koncert Bauhausu i kociego cocteau twins. Szafa zadygotała rytmicznie.
Nutella rozszerzyła rejony ucieczki i teraz już dwa tapczany i podwannie stały się bazą wypadową. Nocami nasłchiwalismy - pojawiło się pierwsze nieśmiałe zamiatanie żwirku i chrupanie kocich chipsów. Mokry gerber zmiksowany indyk (dziecku bym tego nie dała nawet, śmierdzi) został zignorowany i pozostawiony do wyschnięcia.
Potem Nutella się zakochała. Willy zaczął po jakimś czasie uciekać przed przytulankami. Deimos poczuł się niekochany przez stado i spał na pufie. Raz Nuta zrobiła podchód do airoya, ale jak się okazało, że gumka jest sprężysta, poleciała i ma zamiar wrócić i ją gonić, kocinka poddała się tchórzliwie.
Po tygodniu masakrycznych leków zaczęła eksplorować dywan, jak się za bardzo nie ruszaliśmy i udawaliśmy trochę nieżywych to jej się nawet przysypiało na nim.
Przełomem była chyba jedna z burz, kiedy to wystrachana wypełzła i przytuliła się do pufolca na którym spał Wil.
Ale jakikolwiek nasz ruch powodował dziki galop i hyc za tapczan.
W nocy już sobie folgwała, pierwszym jej wyczynem było turlanie z Deimozjadem żółtej bili do snookera po podłodze o drugiej w nocy, TŻ musiał wstać i schować zabawkę pod poduchę bo śniły mu się pociągi na skraju torów. Bila nie goniła kota.
I coraz więcej wyłażenia, raz podczas mojej sesji plastycznej z kredkami postanowiła narozrabiać i porozwalać kredki po całej kuchni - ale metalowe pudełko ja pogryzło, więc zdążyła wyrzucić tylko żółte i brązowe. Zwiała.
Nadal nie pozwala nam do siebie się zbliżyć, ale startuje już do michy razem z resztą gargulców.
Teraz pierwszy raz uskuteczniła gonitwę tuptających jeży wraz z Williamem.
Jak wrócę z pracy udokumentuję me słowa sesją zdjęciową
