Prawie tak było i tym razem - po południu telefon, złapana kotka w ciąży, jadę, biorę klatkę ze złapaną kotką - ostrzegają mnie, że dzika, więc przykrywam kocykiem, wiozę do lecznicy, tam straszny tłok i młyn, jakiś pies po wypadku, zostawiam w szpitaliku z informacją "ostrożnie, dzika" i znikam.
Po kilku godzinach telefon z lecznicy - ta kotka karmi, gdzieś zostały maluchy!!! Kotka już w narkozie (dzika), więc decydujemy się sterylizować. Dzwonię do karmicielek, jest już ciemno i późno, jadę, długo szukamy, znajdujemy cztery chyba dwudniowe kociaki, już mocno wychłodzone.
Wrzucam je pod ubranie, szybko wiozę do lecznicy. Kotka niekontaktowa po narkozie, ogrzewamy maluszki, karmimy je, pakujemy razem z mamą do ogrzewanego boksu. Dyżurna wetka siedziała z nimi prawie całą noc, podsuwając do kotki, sprawdzając temperaturę, karmiąc....
Niestety przeżył tylko jeden maluszek ...
I są teraz u mnie - dziś trzeci dzień, czarna roczna Muti z maluchem - maluch ma z pięć dni.... Przez pierwszą dobę co dwie godziny zmienialam flaszki z wodą, podgrzewajac kocie gniazdo. Na szczęście Muti już zajmuje się dzieckiem, kruszynka jest ruchliwa, ładnie ssie.
Nawet nie wiem on czy ona. Czarniutkie

A kotka mruczy, kiedy się wyciągnie rękę - wcale nie jest dzika ...
I wierz tu karmicielkom..... miała być w ciąży i dzika...