Więc po kolei...
Pierwsza noc za nami. Chociaż mówić tu o nocy to chyba lekkie nadużycie. Trzygodzinne spanie dwukrotnie przerywane koncertami operowymi Milusi

Ciekawe, co na to sąsiedzi. Jakby co, to powiem, że nie u mnie
a teraz trochę poważniej...
Milusia jest śmiertelnie przerażoną kotką. Wiele zwierząt już widziałam w róznym stanie, ale takiego wylęknionego jeszcze nie. W nocy Milusia jako tako nawiązała kontakty z moimi futrami. Jeszcze nie ma mowy o akceptacji, na razie jest obustronna nieufność. Trochę poświęcę temu zagadnieniu czas, bo jak zauważyłam, relacje z Koralisiem, Femką i Zosią będą miay kluczowe znaczenie dla samopoczucia Milusi.
Koralik jest nią najbardziej zainteresowany. Chodzi za nią, obserwuje, dzisiaj rano bez jego pomocy szukałabym Milusi znacznie dłużej. zaprowadził mnie do jej kryjówki. Ale ciągle jeszcze postawy z obu stron są pełne rezerwy, u Mili oczywiście dodatkowo obłędny strach.
Femka nie chodzi za Milusią, ale jak przypadkiem znalazły się blisko siebie, syknęła. Ale ja swoje koty znam i mogę Wam powiedzieć, że to jest posykiwanie pozbawione tak naprawdę chęci zaatakowania. Zwykła, typowa reakcja na nieznane, nieufność i tyle. Zachowania ich się nie obawiam.
Zosia boi się Milusi panicznie. a o Zosi wiem najmniej, bo jest u mnie dopiero od października i była ostatnim przed Milusią nabytkiem, więc nie wiem dokładnie, jak reaguje na nowych przybyszów.
Ale jestem dobrej myśli, bo Zosia jest łagodna.
Wczoraj Milusia schowała się pod łóżko w sypialni i zapuszczała się do przedpokoju tylko wtedy, gdy mnie nie było w pobliżu. Dzisiaj sytuacja zmieniła się diametralnie. Ponieważ zmieniła kryjówkę (szafę), miałam dostęp do niej bez problemu. Gdy się zbliżyłam, zasyczała tak, że aż mi ciarki po plecach przeszły. Wiedziałam, że to strach, a zatem reakcją na mój dotyk mógł być albo wściekły atak albo stopnienie lodów. Zaryzykowałam. Milusia wprost przykleiła się do mojej ręki, tak bardzo chciała być miziana

były i baranki i głośnie mruczenie, a jak po pół godzinie (przez ten czas cała zdrętwiałam w niewygodnej pozycji) dała się zabrać na ręce, to już było istne szaleństwo. Wpijała się we mnie z ogromną siłą, barankowała, ugniatała moje nogi... czyli między nami już jest ok. Ale jak zaczęłam ją całować w pyszczek, bardzo stanowczo zakomunikowała, że nie jest to jej ulubiony typ pieszczot: zasyczała przearaźliwie.
Czyli teraz potrzebujemy czasu na oswojenie się wszystkich kotów. Do tej pory (przyjście Koralisia i Zosi) nie trwało to dłużej niż dwa-trzy dni i koty przestawały syczeć. Teraz będzie pewnie trwało to dłużej, bo dodatkowo dochodzi przeraźliwy strach Milusi.
Z faktów: w nocy weszła do kuwety, ale chyba nie zrobiła siusiu, natomiast rano znalazłam małą kałużę na podłodze.
Wczoraj pod łóżko zaniosłam jej na małej miseczce mięsko i wcięła je z takim apetytem, że aż serce rosło. Dzisiaj śniadania nie zjadło żadne zwierzątko; chyba wszystkie są zestresowane. Poczekamy, mamy cały dzień na obserwacje.
Trudności w oddychaniu nasilają się zdecydowanie w sytuacjach nasilonego stresu. Poza nim prawie zanikają.
Będę informować na bieżąco, w miarę wydarzeń.
Pozdrawiam