Długa droga do Domu...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie kwi 01, 2007 23:57 Długa droga do Domu...

Postanowiłam założyć nowy wątek właściwie z myślą o sobie samej. Mam jednak nadzieję, że może moje doświadczenia przydadzą się komuś. Może rozbawią lub sprowokują do przemyśleń?
Dlaczego taki tytuł? Cóż, dziś wiem, że nie ma Domu bez szczęśliwego, mruczącego futerka. :)

Od dziecka wychowywałam się z psami. Dla Rodzicieli pies był przewidywalny, stosunkowo prosty w prowadzeniu i przede wszystkim udomowiony. Miałam kundelka i charty polskie, owczarka niemieckiego i w końcu jeszcze jednego kundelka. Kochałam wszystkie psy. Kochałam rybki, żółwia błotnego, patyczaki a nawet szczurka. Czasem w moich marzeniach pojawiał się kot, jednak te myśli szybko się rozpływały we mgle.
Dorosłam, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Mój syn okazał się alergikiem. Myślałam, że już nigdy nie będę miała żadnego zwierza w domu. Los jednak okazał się łaskawy. Po dość długim i intensywnym leczeniu metodami w Polsce uznanymi za niekonwencjonalne, odczuliłam synka. Po pewnym czasie w domu zjawił się króliczek – pół miniaturka. Piękna była nasza Puszka (Konserwa); grafitowa z olbrzymim kołnierzem i błękitnymi oczyma. Oczka były niesamowite! Piękne i chore. Bez źrenic i zmętniałe... Puszka była z nami zaledwie dwa lata.
Po pewnym czasie, dzieci strasznie zaczęły mnie molestować o zwierzaka. Pierwsza moja myśl to pies, jednak córkę kiedyś psiur jeden ostro wystraszył, więc pies odpadł w zalążku myśli. Więc co? Nie! No przecież nic nie wiem o kotach! Kotek... Kiciuś... Mruczuś...
Zagrzebałam się w necie na wiele dni. Szukałam stron, stronek i blogów. Chłonęłam wiedzę jak gąbka. Kiedy już nasyciłam się, jak mi się wydawało, w stopniu dostatecznym - wlazłam na Allegro i zaczęłam szukać kociej kuleczki...
Ostatnio edytowano Pon sie 06, 2007 15:03 przez M@ja, łącznie edytowano 20 razy
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 0:08

:roll:
I co z tą kuleczką? Masz już??
Hmmm ja też zaczynałam na Allegro... :lol: Karolina
P.S Piękny wątek

KarolinaLUNA

 
Posty: 426
Od: Pt gru 29, 2006 14:47

Post » Pon kwi 02, 2007 0:16 Fryga

Jest! To ona! Szybko umówiłam się po odebranie kici i o to zamieszkała z nami temperamentna dama. Rosła jak na drożdżach, dokazywała i śmigała w opętańczym szale po wszystkim, co było w zasięgu jej maleńkich łapek. Imię, choć mało oryginalne sama sobie wybrała - Fryga. Inne, zwyczajnie do niej nie pasowało. Frygunia była piękniejsza z każdym dniem. Wychuchana, wydmuchana i rozpieszczona. Do tego całkiem mądra z niej bestia. Aportowała piłeczki zrobione z folii aluminiowej, nie obgryzała kwiatków i nie właziła na stół. Myślałby ktoś, że to ideał? Oooo charakterek to sobie miała. Na głaski i mizianki przychodziła tylko kiedy ona miała ochotę. Wiedziała też do czego służą pazury, jeśli inne metody wychowawcze zawiodą. Oj, wychowała sobie nas.
Myślałam, że kiedy dorośnie to może trochę się ustatkuje, ale gdzie tam! Potrafiła biegać bite dwie godziny po całym domu, aż z otwartego i uśmiechniętego pyszczka zaczynało wydobywać się lekkie sapanie. Nie, nie była chora! To zwyczajna zadyszka po maratonie.
Kiedy po pierwszej rujce postanowiłam ją wykastrować, nie przeczuwałam jak straszne przeżycia ufunduję mojej kocince. Zabieg, a jakże, odbył się w pięknej i nowoczesnej (okropnie drogiej) klinice. Frygulina wróciła do domu lekko otępiała i obolała ale cała. Na następny dzień było jednak gorzej. Kicia nie chciała się ruszać. Warczała. Nie pozwalała się dotknąć, nie piła i nie jadła. W mojej głowie pojawiły się czarne wizje o zaszytych narzędziach w brzuszku, o infekcji i Bóg jeden wie jakie jeszcze...Wytrzymałam jeden dzień, w między czasie telefonując kilkakrotnie do kliniki. Kotka czuła się coraz gorzej. Nie, nie ma na co czekać. Taksówka i do kliniki – niech mi ratują kota! Na nasze nieszczęście zostawiłam ją tam na obserwację. Dzwoniłam po dwa razy dziennie, pytając o jej stan. Kotka bez zmian – apatyczna, bez woli życia, reaguje bólowo na dotyk – sucha informacja w słuchawce. Po trzech dobach pozwolono mi ją wziąć do domu na przepustkę. Matko!!! Dostałam do rąk szmatę a nie kota! Brudna, śmierdząca, zmierzwiona i posikana! Rozpacz!!! Zawiozłam ją do innego gabinetu. Przyjęli nas bez kolejki. Lekarz oglądnął badania, podrapał się po głowie, i zalecił kolejne badania. Białaczkę wykluczono. Dostała leki na wzmocnienie i wtedy dopiero usłyszałam, że kicia ma okropną depresję. Tylko czemu brzuch ją aż tak boli?
Wpadłam na genialny pomysł, który okazał się przełomowym. Kupiłam spory zapas wacików kosmetycznych i zaczęłam myć Frygę na wzór kociej mamy. Kiedy zaczęłam „lizać” wacikami tylne łapki, ogon i pod ogonem, kitula nagle zainteresowała się sobą. Matko, jak ja się cieszyłam, kiedy zaczęła się sama myć! Leki i wodę podawałam strzykawką. Mięsko przemycałam na palcu. Frygunia zaczęła nabierać sił. Uznałam to za osobisty sukces.
Po kilku tygodniach życie wróciło do normy. Fryga jadła, piękniała i ugniatała mnie na wszystkie strony. Jej ból brzucha okazał się histerią na całe szczęście...

Obrazek Obrazek Obrazek
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 0:44

Opowiadaj dalej!
Proszę...
Obrazek

redaf

 
Posty: 15601
Od: Śro sty 25, 2006 21:32
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon kwi 02, 2007 0:44

witaj :)

przepiekny początek historii..... niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.... i historie kolejnych Twoich ogonków....

Ais

Avatar użytkownika
 
Posty: 2775
Od: Nie sty 08, 2006 10:45
Lokalizacja: Warszawa-Tarchomin

Post » Pon kwi 02, 2007 0:53

Twoj opis. ... cala prawda
też mam taką nadzieję

że je tam (gdziekolwiek) spotkam

skrzydelkomexico27

 
Posty: 508
Od: Czw lut 22, 2007 13:10

Post » Pon kwi 02, 2007 1:05 Plisieńka

Kochałam i rozpieszczałam Frygunię, jednak w mojej szalonej głowie zaczęła jawić się wizja kolejnego kota. Tylko co? Znowu kociak? Stanowczo nie! Przecież na Allegro jest tyle biednych kotów. Mała, słodka kuleczka ma duże szanse na domek, ale kot chory albo kaleki... Od dłuższego czasu przyglądałam się już na Allegro aukcji jednego, biednego futerka z Opola. Traf chciał, że kicia nie mogła znaleźć domu i jej aukcja adopcyjna wystawiona była po raz ostatni. No nie, nie pozwolę na to! Telefon. Fatalne połączenie i nic nie słyszę. Pani jedzie samochodem z jakimiś kotami i też niewiele słyszy. Drę się do słuchawki na balkonie jak idiotka, że jeśli tylko spełnię wymagania, to chcę tego kociego biedaka na zawsze. Napisałam maila o sobie i swojej rodzinie, modląc się w duszy, abym nie została odrzucona. W końcu nie miałam doświadczenia z kalekimi kotami. Ba, w ogóle miałam niewielkie doświadczenie.
Udało się. Musiałam czekać kilka dni ale w końcu kicia została przywieziona do Krakowa pociągiem. Zaaplikowano jej „głupiego jasia”, więc kiedy ją odbierałam była jeszcze nieprzytomna. Podpisałam umowę adopcyjną na peronie i wraz z jeszcze jedną Panią (pozdrawiam Lidio) udałyśmy się z naszymi nowymi domownikami do domów.
W drodze kicia o imieniu schroniskowym Plisia, zaczęła się wybudzać. Wychyliła główkę z miękkiego transporterka, spojrzała na mnie swoimi zaciągniętymi trzecią powieką oczyskami i wypowiedziała krótkie: „a”. Czy to było kocie „miau”? Hmmm... muszę jeszcze wiele się nauczyć – pomyślałam.
W domu można powiedzieć, że rzuciłam koty na głęboką wodę. Postawiłam transporter na środku pokoju i czekałam. Bardzo powoli wychyliły się długie wibrysy, a za nimi reszta kota. Pijanym krokiem Plisia przetoczyła się przez mieszkanie, rzygnęła na moją śmietankowo – białą wykładzinę i niczym się nie przejmując polazła do miski z żarełkiem a potem do kuwety. Co za kotka! Oprzytomniawszy nieco po jakichś trzech godzinach, zerknęła na Frygę tymczasowo zaszytą w najwyższym punkcie mieszkania, po czym bez zbędnych ceregieli wpakowała mi się na kolana. Myślę sobie – dobra nasza – jak tak dalej pójdzie to nie będę izolować Plisieńki w innym pokoju. Popołudniu, obie zmęczone nadmiarem wrażeń zdrzemnęłyśmy się mocno w siebie wtulone. Pierwszy i ostatni raz tak spałyśmy.
Przez kolejny tydzień Frygunia chodziła obrażona. Dopiero gdzieś po około dwóch tygodniach jak zwykle wpakowała mi się na noc do łóżka. No tak, ale jak już pisałam to kicia z charakterem, więc w akcie manifestacji swojego niezadowolenia, wcale ale to wcale mnie nie ugniatała! Potwór jeden.

Obrazek Obrazek Obrazek
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 1:12 Re: Plisieńka

M@ja pisze:Potwór jeden.

:mrgreen:
Obrazek

redaf

 
Posty: 15601
Od: Śro sty 25, 2006 21:32
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon kwi 02, 2007 2:11 Plisieńka cz.2

Mijały dni i tygodnie. Kotki powolutku zaczęły się „docierać”. Co prawda jak jedna spała w łóżku ze mną, to druga kombinowała co zrobić, aby tę pierwszą przegonić. Z czasem zaczęły się razem bawić. To wielki sukces, bo Fryga, to urodzona królewna na włościach, a Plisia nie specjalnie lubiła inne koty po tak długim pobycie w schronisku.
Plisia jest kalekim kotem. Przeżyła jakiś straszny wypadek, z którego cudem wyszła. Przeszła trzy operacje, które pozwoliły jej normalnie funkcjonować. W pełni sprawna jednak już nigdy nie będzie. Ma powybijane ząbki, niezbyt sprawne tylnie łapki i sparaliżowany ogonek. Do tego trzecia powieka zachodziła jej na oczy. Przelałam na Plisiunię całą moją miłość do zwierząt. Ku wielkiej mojej radości i niedowierzeniu Pani ze schroniska w Opolu, Plisi cofnęła się trzecia powieka bardzo szybko i bez zbędnych leków. Kicia ma olbrzymie i mądre oczy. Zresztą nie tylko oczy ma olbrzymie. Jako kot schroniskowy, ma syndrom wiecznie głodnego kota. Zrobiła się z niej niezła kula futra! Przezywam ją więc: Klucha, a ta śmieje mi się w oczy i mówi to swoje krótkie „a” z miną kociego anioła.
Co do języka Plisieńki, to muszę tu nieco uzupełnić. Grubasowi nieraz nie chce się ruszyć na powitanie i z parapetu woła: „aaa”. Kiedy chce pieszczot rzuca przeciągłe spojrzenie i wydaje z siebie bardzo wysokie, krótkie „a”. Kiedy więc usłyszałam z jej pyszczka cichutkie „aouu”, o mało nie wpadłam w granatową rozpacz! Sytuacja szybko się wyjaśniła. Kotka wiedziona wrodzoną inteligencją, oraz przekonana o mojej tępocie, rzuciła się w krótki bieg. Stanęła, zesztywniała, odwróciła łepetynę i dalej woła „aouu”. Znów przebiegła z metr, i znów się na mnie oglądnęła, a ja durna stoję jak wryta! Musiała minąć dobra chwila, zanim pojęłam, że moja nieruchawa kotka zaprasza mnie do gry w berka.
Plisiunia jest bardzo, ale to bardzo mądrym kotem. W jej oczach widać doświadczenie, inteligencję i ogromne pokłady miłości. Tak jak ten ogonek kocha, to chyba nikt inny nie potrafi. Nigdy nie pożałowałam swojej decyzji o przygarnięciu jej do siebie. Co prawda, z racji uszczerbku w uzębieniu, pluje mi strasznie okna i lustro. Co prawda, żre jak słoń a nie kot. Co prawda... zaraz, ale jakie to ma znaczenie? Ona nie ma żadnych wad!!! To idealny buras i nie zamieniłabym jej na żadnego innego kota! KOCHAM CIĘ PLISIEŃKO.

Obrazek Obrazek
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 7:40

Piękna opowieść.. :1luvu:
bardzo proszę o jeszcze.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pon kwi 02, 2007 9:31 Totuś

Mijały dni, wiosna rozśpiewała się ptakami za oknem. Koty stanowiły już zaprzyjaźnioną parę. Można powiedzieć, że powiało nudą. No, może nie tak całkiem, bo szykowałam I Komunię Świętą synowi. W którymś momencie na przyjęciu chrzestna popatrzyła na mnie z uwagą ale i lekkim politowaniem, i zapytała: ale nie będziesz już miała więcej kotów? Nie, nie będzie innych kotów. Moje życie się ustabilizowało i wreszcie mogę odetchnąć. Żadnych już kotów! Żadnych kotów?
Zapikał telefon. Sms. Czytam i oczom nie wierzę. Jaki kot, o co chodzi? Kto ma kota? Gorączkowo układam w głowie myśli, jako że było rano, myślałam, że jeszcze coś mi się śni. O ile mi wiadomo, moja mama ma jednego rudego kota, więc o co chodzi z tym białym? Nic z tego nie rozumiałam, po za tym, że kot nie może zostać u mamy. Porwałam transporterek i pobiegłam ranną porą zobaczyć białe cudo.
Ach, co za kot. Kiedyś widziałam go, jak polował na gołębia pod oknami. Z cichym westchnieniem wyraziłam swój zachwyt i wtedy dowiedziałam się, że to chyba czyjś kot. Ma na szyi obróżkę z dzwoneczkiem. Panie karmicielki i jemu dają jedzenie ale kot nie znika tylko ciągle się kręci pod blokiem. Skoro to czyjś kot, to nie będę go łapała, no jakże to.
Mniej więcej tydzień później dostałam tego nieskładnego sms – a i właśnie oglądałam kota.
Kot cudnej urody, o inteligentnym wyrazie pyszczka, z piękną obrączką na ogonie. Przylazł sam. Bezczelnie wlazł do mieszkania, wyżarł wszystko z miski potężnego, rudego maine coona po czym zaczął drzeć ryja. Wyoglądałam biedaka. Chudy niemiłosiernie, brudny że aż strach no i okazał się facetem. Plan już miałam. Biorę kota do weterynarza. Odpchlimy, szczepimy i rozklejamy ogłoszenia o znalezieniu kota. Wcześniej jeszcze wrzuciłam kota do wanny i wyprałam biedaka. Nawet specjalnie nie protestował!
Zdrowy, piękny młody kot. Ciachnięty tu i ówdzie, co wcale nie pozbawiło go męskiego czaru. Kiciu, jaka jest twoja historia?
W tym czasie nie miałam jeszcze zabezpieczonego balkonu. Dlatego niestety koty wychodziły na niego pojedynczo i tylko w mojej, czujnej asyście. Białemu udało się przemknąć na drugiego. Ooo... co to, to nie – czekasz na swoją kolejkę. Chwyciłam kota na ręce i... Jejku, jak się we mnie wczepił! Byłam nie tyle zdrapana, co miałam podziurawiony cały dekolt. Wbił mi pazury na całą ich długość. Co jest? Zwolniłam uścisk i kot opadł na podłogę, po czym jak gdyby nigdy nic zaczął przechadzać się wzdłuż barierki. Gnana chyba właśnie odkrytym masochizmem, ponownie chwyciłam kota i... Kitek jeszcze mocniej się we mnie wbił! Jakaś przyczyna musi być, jednak rozmyślania na ten temat odłożyłam na później.
Po kota nikt się nie zgłaszał. W schronisku, jak usłyszeli, że znalazłam kota to nawet nie wysłuchali, że wcale nie chce go oddać, tylko chciałam zostawić mój nr telefonu... Ciągły sygnał w słuchawce i po rozmowie.
Jakoś trzeba wołać na kota, no bo ileż można na to to wołać „kici, kici”? Fakt, przychodził zawsze ale imię, choćby tymczasowe musi być! No więc jak to to nazwać? Puknij się babo w czółko – właśnie masz imię – pomyślałam. Toto Bieluch dwojga imion okazał się niezwykle przyjacielskim kotem. Tak bardzo, bardzo chciał wkraść się w łaski Fryguni, ale ona bała się natręta. Pliśka prychnęła trzy razy, zamachnęła się łapą i sprała chłopaka po pysku, po czym ostentacyjnie odwróciła się zadem do całego świata.
Minął tydzień i drugi. Po kota nikt się nie zgłosił. Doszłam do wniosku, że skoro zaczął się okres wakacyjny, to ktoś biedaka wyrzucił przez balkon. Piękny i kochany przez kilka miesięcy, nagle stał się kulą u nogi. Najprościej było wyrzucić kota z wysoka, tak aby nie mógł odnaleźć drogi do domu. Przynajmniej mogli zdjąć obróżkę, żeby nie myliła ludzi! Wielokrotnie jeszcze Totuś podrapał mnie, kiedy (wyłącznie na balkonie) brałam go na ręce. Jesienią dopiero zrozumiał, że nikt go już nie będzie nigdzie wyrzucał. Siatka na balkonie już była rozpięta.
Trzy koty... Nie dam rady. Nie mogę mieć trzech kotów. Znajomi rozpuścili wici. Jest dom dla kota! Za pół godziny znajoma podjedzie i zabierze kocura. Hmmm... Na wieś? Gdzie wszystkie koty, to chuligani pełnojajeczni? Wykastrowanego kocura? Zmarnujemy kota!
To było najstraszniejsze pół godziny mojego życia!!! Co zrobić? Nie mogę oddać Totka! Padło na moją ukochaną Frygunię. Temperamentna i pełna godności, nie będzie walczyła o przywództwo, ale nie da sobie w kaszę dmuchać. Zresztą o ile Plisię zaakceptowała a nawet polubiła, o tyle teraz zaszyła się na szafie i ledwo do miski złaziła. Czułam się podle. ZDRAJCZYNI! – kołatało mi w głowie. Kicia oblana moimi łzami pojechała... Jak ja sobie w brodę plułam. Jak okropnie byłam na siebie zła. Jak mogłam oddać Frygulinę?!
Fryga weszła do nowego domu jak do siebie. Psom przy budzie przełaziła (nadal to robi) tuż pod nosem z miną: „i co się wściekasz , i tak mnie nie złapiesz”. Znalazła nawet adoratora! Co wieczór kot z sąsiedztwa przychodził pod okno i darł ryj. Fryga strzygła uszami i wyskakiwała przez okno na deseczkę, która jest specjalnym trapem łączącym piętro z ogrodem. Była szczęśliwa!
Pyszczydło na zdjęciach śmieje się do mnie... A jednak nigdy sobie tego nie wybaczę!

Obrazek Obrazek
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 10:00 Re: Totuś

M@ja pisze:Trzy koty... Nie dam rady. Nie mogę mieć trzech kotów. (...)Co zrobić? Nie mogę oddać Totka! Padło na moją ukochaną Frygunię.


Wszystko pięknie, ale tego nie rozumiem i nawet nie chce 8O

niech będzie nawet , że jestem nietolerancyjna

skrzydelkomexico27

 
Posty: 508
Od: Czw lut 22, 2007 13:10

Post » Pon kwi 02, 2007 10:35

Nie jestem wstanie teraz wyjaśnić, dlaczego w tamtym czasie wydawało mi się, iż nie mogę mieć trzech kotów. Fakt się dokonał i jak pisałam NIGDY SOBIE TEGO NIE WYBACZĘ! Drugi fakt jest również taki, że Frygunia to kot, który powinien być sam. Fryga jest mentalną jedynaczką. Przez kilka tygodni od kiedy pojawił się Totuś nie schodziła z szafy, chyba że ukradkiem na jedzenie i do kuwetki.
Minionego lata znajoma jechała nad morze. Przyjęłam Frygunię na trzy tygodnie do domu. Owszem, poznała mnie, poznała dom i... poznała koty. Z Plisią nawet się przywitała, natomiast przed Totkiem zwiała za szafę. W efekcie te trzy wakacyjne tygodnie Fryga spędziła samotnie w innym pokoju.
Nikt mnie bardziej nie potępi za oddanie Fryguliny, niż ja sama. Co się stało, już się odstać nie może. Kicia jest szczęśliwa, chyba nawet bardziej niż u mnie. Biega po drzewach, goni kurczęta i jest JEDYNĄ kotką w "królestwie".
Pozdrawiam wszystkich potępiających.
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
Obrazek

M@ja

 
Posty: 669
Od: Pon lis 27, 2006 13:36
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon kwi 02, 2007 10:51

piękne koty...tylko Figuni szkoda, ale ja mam jednego kota, więc nie bardzo moge się tu wypowiadać :roll:

Ivette

 
Posty: 3716
Od: Sob lis 19, 2005 17:05
Lokalizacja: warszawa

Post » Pon kwi 02, 2007 10:53

I co dalej, co dalej :?: :?: :?:

Bo to zdaje sie jeszcze nie koniec... :wink:

mahob

Avatar użytkownika
 
Posty: 12523
Od: Czw lut 15, 2007 12:44
Lokalizacja: Kraków

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Arthursof, Majestic-12 [Bot], puszatek i 140 gości