Witam wszystkich
Bywam na tym forum dość regularnie od lipca 2006, ale ostatnio pomyślałam sobie, że właściwie jeszcze nie przedstawiłam Wam oficjalnie moich kotów... Postanowiłam więc założyć wątek, opowiadając Wam o „moich” futrzakach, tj. pięciu kotach, które znam, kocham i wielbię, a z których nie wszystkie należą do mnie, ale prawie .
Pierwsza była – i nadal jest – Funia. Był to rok 1999 i obie z siostrą mieszkałyśmy jeszcze z rodzicami. W naszym domu nigdy nie było zwierząt (poza dwoma chomiczymi istotami, których byłam dumną właścicielką jeszcze dziecięciem będąc), a powodem tego była m. in. alergia mojej siostry. Jak się potem okazało, alergia wybiórcza, bo na szczęście nie wybrała sobie kotów. W każdym razie dla mojego taty argument alergiczny był nie do zbicia, kiedy tylko któraś z nas poruszała temat zwierzaka w domu. Do czasu jednak...
Latem 1999 nasza mama była na letnim przyjęciu w ogrodzie u znajomych, u których przed trzema miesiącami okociła się przydomowa kotka. Okazało się, że kotki są do wzięcia – i to był ten właściwy moment. Należało tylko zdecydować – kotka czy kocurek? Wielkiego pojęcia o kotach wtedy żadna z nas nie miała, ale coś nam się majaczyło, że koty znaczą teren – wybrałyśmy więc koteczkę, małą śliczną krówkę, którą nazwałyśmy Funia.
Funia za młodu wyglądała tak:
A teraz wygląda tak :
Tata się obraził . Decyzję podjęłyśmy demokratyczną większością 3:1, a kiedy nasz jedyny mężczyzna w domu zgłosił protest, mówiąc: „Ja albo kot”, zgodnie powiedziałyśmy „Kot!” . U taty w domu nigdy nie było zwierząt i podejrzewamy, że po prostu bał się nieznanego, widząc w zwierzątku źródło samych kłopotów. Jakże niesłusznie. Nie minęło parę tygodni, a Funia podbiła jego serce. Dziś tata twierdzi, że jako jedyny zna się na żywieniu kota, wielbi Funię, podtykając jej szyneczkę i łapie dla niej ćmy po sufitach (na srebrnej tacce jeszcze jej nie podtyka, ale niewiele brakuje ). Oto, jak zwierzęta łagodzą obyczaje i zmieniają światopogląd!
Co do Funi, jest kotką dość specyficzną. Jest najbardziej nietowarzyskim kotem, jakiego znam. Boi się wszystkiego i wszystkich. Mówimy o niej z siostrą „kochany głupol”, na co mama bardzo się oburza . Jest u rodziców od 3 miesiąca życia, w tym roku skończy 8 lat, i przez ten cały czas pozostała taka sama – na przyjście Funiastej na kolana trzeba sobie zasłużyć. Nie przychodzi na zawołanie, chyba, że ją się woła do miski. Na widok przyjaźnie wyciągniętej ręki domowników (!) w 99% przypadków ucieka pod stół . Kiedy przychodzę do rodziców, Funia wita mnie na klatce schodowej, głośno i przeciągle miaucząc (co uwielbiam), ale zaraz potem zwiewa w czeluście mieszkania i na powitanie pogłaskać się nie da. Kiedy czasem uda mi się ją przydybać i przytulić, stanowczo protestuje. Taki dziwny kot. Wizyty gości spędza w bezpiecznym miejscu, na szafach. Stamtąd obserwuje zgromadzenie i czuje się bezpieczna. Taak, Funiuś jest zaprawdę „inny”, ale za to śliczny i bardzo go kochamy.
Na koniec zdjęcie naszego ukochanego głupolka w ramionach mojej siostry - proszę podziwiać ten wytrzeszcz