20.12.2006 godzina 15.00
On :
Ktoś nas woła... ktoś daje jeść... to ONA. Słyszę jak wysypuje jedzenie tuż obok mojej kryjówki, słyszę jak bracia jedzą. Nie mam siły wyjść z tej piwnicy i wyskoczyć na okienko, zawołam - może mnie usłyszy, zawołam, że potrzebuje pomocy, że jestem głodny, obolały i chory...
Ona :
Nakarmiłam wszystkie koty, jest ich tutaj 14. Niestety znowu nie było tego dymnego kocurka z białą szyjką. Nie przychodzi na jedzenie już od kilku miesięcy. Może znalazł inny ogród ? Inna piwnicę? To dziki kocur...
Zbieram naczynia i miseczki, odchodzę i słyszę ciche miauczenie z piwnicy. Zaglądam przez okienko i widzę moją zgubę, to on ten brakujący kocurek ! Musi być głodny, wsunęłam resztkę jedzenia przez pręty na parapet piwnicy. Kot przybliżył się do miseczki i wtedy go zobaczyłam... przerażający widok : koci szkielet obleczony czarnym, zmierzwionym futerkiem, prawa przednia łapka leżała w dziwnej, nienaturalnej pozycji. Oczy zaropiałe z ranami w kącikach. Nosek zatkany przez wyciekającą ropę z krwią. Obraz nędzy i rozpaczy!
Jadła łapczywie i cały czas głośno miauczał. Musiałam coś zrobić, przymknęłam okienko i pobiegłam do domu po klatkę.
On :
Jem, jestem bardzo głodny, nie mogę oddychać. Ona patrzy na mnie, muszę jej powiedzieć, że bardzo cierpię. Zamknęła okienko i poszła sobie...
Jest mi bardzo zimno, skulę się może będzie cieplej, tylko ta łapa przeszkadza przy każdym ruchu. Wszystko mnie boli i jeszcze te pchły, nie mam już sił się bronić przed nimi...
Ona:
Żeby tylko nie spadł z tego parapetu do piwnicy, bo go stamtąd nie wydostanę, nie mam klucza, żeby nie zeskoczył, bo nie będzie dla niego ratunku. Właściciel tego domu wyjechał na kilka dni. Żeby dał się złapać... ale jak??? To dziki kocur, nigdy wcześniej nie pozwolił mi się dotknąć, pogłaskać, nikt inny też go nie głaskał, nie trzymał na rękach, nie przytulał. Jak mi nie zaufa to umrze. Wszyscy Święci pomóżcie mi go złapać dla jego dobra i mojego spokoju!
On:
Wróciła, Mówi do mnie tak cicho i miło. Wyciąga ręce pomiędzy prętami w okienku. Boje się. Pogłaskała mnie, to miłe uczucie...Próbuje pogłaskać drugi raz, nie... nie cofnę się... potrzebuję pomocy, nie mam siły się bronić, uciekać... miau...
Godzina 16.00
Ona :
Mam już klatkę. Cały czas miauczy rozpaczliwie, skarży się żałośnie. Próbuje go pogłaskać z nadzieją, że mnie nie ugryzie. Dotknęłam jego głowy, nie odsunął się. Błyskawiczna decycja: złapałam za skórę na karku i przeciągnęłam przez te pręty w okienku, zasłoniłam mu oczka i włożyłam do klatki. On cały czas miauczał rozpaczliwie. Biegłam do domu, nie czułam zmęczenia ani bólu chorej nogi. Cała akcja trwała godzinę, cały czas padało, byłam cała mokra, ale warto było!
On:
Jestem zamknięty w klatce, ale jest ciepło... leżę na mięciutkim kocyku. Ona ciągle coś do mnie cichutko mówi, a ja jej też opowiadam o swoim smutnym losie.
Ona:
Godzina 17.30
Rower, kot na bagażnik, jedziemy do lecznicy, szybko, dalej pada deszcz.
On:
Ona wyciąga mnie z klatki, boję się, nawet nie protestuję, wstyd, jestem dorosłym kotem. Wszystko mi jedno, jestem zmęczony...
Ona :
Doktor mówi, że jest w złym stanie, skrajnie wychudzony. Ma trudności z wkłuciem się. Sama skóra i kości. Łapa wisi bezwładnie, ale tym się zajmiemy potem, na razie trzeba go ratować. Dostaje antybiotyk, witaminy, nawodnienie. Jeszcze kropelka na pchły zjadające go żywcem. Wracamy do domu. Przygotowałam mu w suszarni legowisko, kuwetę, pudło, żeby mógł się schować, oczywiście miskę z wodą.
On:
Ale tu ciepło i jasno. Jest kaloryfer, można się do niego przytulić. Ona przemywa mi oczki i zasmarkany nos. Pierwszy raz w życiu ktoś mnie dotyka i głaska. Pchły spadają ze mnie martwe, ona pokazuje mi kuwetę i miskę z wodą. Wszystko zrozumiałem ! Jestem bardzo zmęczony i słaby, nie mam siły nawet siedzieć...
Ona:
21.12.2006 8.00
Idę rano do suszarni, z gula w gardle ze strachu... Co zastane??? Czy on żyje?
ŻYJE !!! zasmarkane biedactwo, nos zatkany, oczy zaropiałe, pupa i ogon cały brudny, nie miał siły wyjść z kuwety, do której się wcześniej załatwił. To nic, najważniejsze, że żyje!
On:
Przyszła z pysznym jedzeniem, zjem trochę... Ja jem, a ona wyciera mi nogi i ogon. Jaki wstyd, nie zdążyłem się schować do pudła. Zachowuje się jak domowy pupil.
Ale ona nie zwraca uwagi, że jestem taki brudny i śmierdzący. Cały czas mówi do mnie cichutko i głaszcze...
CDN