
W Poznaniu trwa właśnie wystawa kotów rasowych i ... poszliśmy na nią wczoraj. Popatrzeć, popodziwiać. To owszem. Ale przecież nie kupić! A jednak... powiem tak: zobaczyłam ją i serce mi stanęło. Kotka maine coon. Jest przepiękna, ma pięć miesięcy i jest biało-szara, z szarą górą łepka a białymi okolicami pyszczka, białym brzuszkiem i szarym ogonem. To szare jest momentami gładkie, a momentami pręgowane. Kicia jest mniejsza od swojego rodzeństwa i raczej "niewystawowa", więc kupiliśmy ją taniej (ale też nie za 500 zł). Pseudohodowla to na pewno nie była, bo wszystko jest jak trzeba, rodowód itp. Nie są mi te papiery do niczego potrzebne, ważne, że kotka jest przekochana. No i moja Sheila (półroczny cudny dachowiec, burasek) będzie miała się wreszcie z kim bawić!! Tylko, że na razie jest (Sheila) biedna zdezorientowana, wściekła i prychająca. Tyle co dziś, nie naprychała się chyba w całym swoim życiu. Ale będzie dobrze, na pewno. Na razie - seperacja. Sheila aktualnie śpi w swoim koszyczku na drapaku, a Emi bawi się sznurkiem na brzuchu TŻ. Cieszy mnie, że jest już skłonna do zabawy...
Mam tylko wielką nadzieję, że się polubią. I jestem dumna, bo mój kochany kot europejski

Boże, nigdy nie myślałam, że się w końcu dokocimy, i to tak... kotka nam z pewnością urośnie DUŻA
