Więc pan Darek przywiózł Franka. W czarnej sportowej torbie, prosto z działek. Podobno był tam od dwóch tygodni i inne koty strasznie go prały. Ojciec pana Darka go dokarmiał. Franek wyszedł z torby, przestraszony rozejrzał się, przebiegł przez duży pokój i pod łóżko w drugiej sypialni. No więc ja na kolanach, a on wciśnięty w najdalszy kąt i nawet się popatrzeć na mnie nie chciał
po dwóch godzinach chyba, wyszedł, i pod drugie łóżko
jak już wylazł, był taaaki brudny że postanowiłam go wyprać, ale
po zdemolowaniu połowy łazienki i zamoczeniu jedynie łap i ogona, po których woda była dosłownie czarna dałam za wygraną, wytarłam go i troszke poczesałam. O dziwo, nie protestował
Więc zapakowałam go, i do weta. Dostał coś na pchły i kleszcze których miał 2 i na następny dzień się umówiłam na odjajczenie. Kiedy był pod narkozą wyprałam go i wycięłam kołtuny przy "pomocy" żony pana weta dzięki której wyciełam mu kawałek skóry na tyłku
więc były dodatkowo szwy. które Franek sobie wyskubał
więc szyte jeszcze raz.
I kiedy już się wydawało że było dobrze, nie było biegunki, zauważyłam coś dziwnego na ogonie. Jakieś łuski brązowe. Wyprawa do weta, infekcja bakteryjna, zastrzyki przez 10 dni, po 3 dniu metronidazol, okropna biegunka. Zmiana weta, badania, profile. Hemobartonelloza. 6 tygodni zastrzyków- niemożliwe do wykonania, wakacje, kot miał jechać do babci. Tetracyklina w tabletkach dobrze się przyjeła, bez wymiotów. Po powrocie z wakacji kot był nie do poznania- zaokrąglony, z nową sierścią (strasznie liniał jak go wzięłam). Dla porównania:
---->
---->