To ja napiszę jak to wyglądało z mojej strony.
Siedzimy sobie na miłych ploteczkach, w perspektywie łapanie na sterylkę kotki w plombowcu, dzwoni komórka (po co ja ją wszędzie noszę?).
Dzwoni Iwcia, prawie pełna histeria, mam natychmiast przyjeżdżać z klatką, kontenerem, wszystkim !!! Jedziemy po klatkę, potem prawie na drugi koniec miasta, Coolcaty coś mówi o piratach drogowych
Jesteśmy, kociaczka ma Iwcia, jest trochę zmarznięty, Coolcaty rozgrzewa, ustawiamy klatkę, wkładamy go do klatki, czekamy... Kotki nie ma, za to są ciekawscy. Maluszek marznie, znowu rozgrzewanie, prośby do ludzi, żeby poszli precz.
W końcu kotka w klatce, zapadka zadziałała, ale kotka sie rzuca!!! A tam maluch!!! Coolcaty wyciąga maluszka, tuli go i rozgrzewa, ładujemy cały nabój do smochodu, pędzimy po klatkę wystawową. Wycieczka krajoznawcza w środku nocy
W rezultacie ok. północy koty wylądowały w klatce wystawowej w mojej kuchni, z której (na rzecz kanapki) zrezygnował Hamlecik. Kotka chyba nie jest dzika, albo bardzo wystraszona, daje się głaskać, brać na ręce, ale odsuwa się od maluszka.
Co dwie godziny zaglądała tam praie co kwadrane, przysuwałam maluszka do mamy, potem poszłam spać.
Rano znalazłam kociaka w misce z woda - mokrusieńkiego, zimnego, postawiłam na nogi Coolcaty, zgodnie z jej wskazówkami wycierałam, tarmosiłam, w końcu położyłam przy gorącej butelce. Brzuszek ma baniasty, może jednak mama go karmi? Potem wepchnęłam go kotce pod brzuszek - do czasu mojego wyjścia do pracy (ok.15 minut) leżeli razem.
Nie zostawiłam w klatce wody - tylko puszkę.
Boję się, nie dam sobie z tym rady, wolę dorosłe koty, taką kruszynkę boje się nawet wziąć w rękę ...
