W sobotę przywiozłam ze schroniska w Józefowie marmurkę, właściwie przywiozła nas Agis Poruszyła mnie jej historia i zakochałam się w zdjęciu.
http://www.agart.zigzag.pl/jozefow/11b.jpg
Kicia została nazwana Leysi - tak nazwał ją mój TŻ. Ja się nie sprzeciwiam, bo uważam, że jak sie coś samemu nazywa to się bardziej człek przywiązuje.
Leysi już raz była przez kogoś zabrana, ale ponoć schowała się za kaloryfer i nie chciała jeść . Szkoda, że ten KTOŚ nie mógł przyjść do mnie i zobaczyć co wyprawiała pierwszego dnia. Brakowało nam rąk do głaskania, bo bez przerwy domagała sie pieszczot. Ocierała, bodła łebkiem, łapała nasze ręce ząbkami kiedy przestawaliśmy ją głaskać, lizała po rękach. Z całej siły chciała pokazać jaka jest kochana.
Tylko jej zapaszek nie pozwalał mi pocałować jej trykającej główki.
Dyźka ten smród z kontenerka od razu postawił na nogi. Prychał nawet na moje ubrania, w których byłam w schronisku. A wszystko to ze strachu, przed nieznanym. Dziś już było lepiej nie prychał, tylko bacznie się jej przyglądał. A Leysi stara sie nie zwracać na siebie uwagi, leży na wersalce albo przemyka się do łazienki. Dała sie też łaskawie zanieść do kuchni, gdzie opróżniła całą miskę żarełka.
Rudek udaje, że koty go nie obchodzą. Właśnie leżą siebie na łóżku jakby znali się od dawna.
Dziś skróciłam kotce pazurki, obyło sie bez awantury i ją wyczesałam, jak chce być domowa musi cierpieć
Jutro pierwsza wizyta u weterynarza.
A to fotki z pierwszego dnia u nas
Tak wyglądało spotkanie Leysi z tubylcami
Ale już po chwili kotka mruczy na łóżku i ugniata futrzak