Dzisiaj jak szliśmy z TZtem przez osiedle spotkaliśmy najbiedniejszego na świecie kota . Wychudzony do granic możliwości, świerzb uszny (widziałam gorsze, ale jednak), oczko zainfekowane (kk pewnie). Strasznie ufny, biedny kociak. Zabraliśmy do weta - dał się nieść na rękach, choć z małymi problemami. Dostał antybiotyk, witaminki, stronhold. Nakarmiłam, bo akurat niosłam jedzenie dla swoich kotów.
Tylko nie było później nikogo, kto mógłby się nim zaopiekować. Ja nie mam możliwości, wetka nie ma gdzie trzymać zwierzaków, dopiero za jakiś czas będzie szpitalik. Zadzwoniłam do Magiji, ale też nie miała pomysłu .
Postanowienie było takie, że kot zostaje na osiedlu i jutro jak znajdę do weta znów. No i poszłam za kotem. Trochę to trwało, ale znalazłam właścicielkę.
Kot jest u niej od sierpnia 2004, a jutro miała go uśpić . Taki piękny rudo- biały kot . Dlatego, że od 3 miesięcy jak zje cokolwiek, to wymiotuje. No i sama stwierdziłam, że ma biegunkę. Przekonałam panią, żeby pozwoliła mu żyć, zakazałąm dawać mleka, powiedziałam, co może (jutro zaniosę jej rozpiskę), umówiłam się, że jutro zabiorę kocurka do weta.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłam czy nie, mam mnóstwo wątpliwości, ale to jedyne wyjście.
Czy jest tu ktoś, kto ma pomysł, jak pomóc kotu - bo ta pani nie ma kasy no i mam ogromne wątpliwości co do jej kompetencji . A kot miziasty na maxa....