Gdy poszedłem dziś karmić osiedlowe, nie czekała na swoim miejscu. Pojawiła się dopiero gdy wracałem. Nie tyle przytuptała, co przykuśtykała chwiejnie, klnąc z bólu. Pozwoliła się obejrzeć - w świetle latarki dojrzałem głęboką raną tylnej łapy, taką że kości z niej wyglądały.
Protestowała przy próbie wzięcia na ręce (czyli jak zwykle ona). Ułożyłem ją na trawie i wróciłem do domu po kontenerek. Potem trwało chwilę, nim ją znowu znalazłem - schowała się pod samochód, ale była jakby jeszcze słabsza. Dała się zapakować. Zaniosłem ją do siebie, żeby podać antybiotyk, zamówiłem taksówkę i zawiozłem do schroniska. Za trochę ponad dwie godziny będzie tam vet.
Zostawiłem razem z kotą info skąd jest i co jej podałem. Nie wiem, czy ta rana to wszystko, czy są jeszcze jakieś obrażenia. Mogą być, bo zranienie jakby świeże i jeszcze czyste, a kota zdawała się półprzytomna. Chociaż może to tylko szok. Za dnia zadzwonię i dowiem się, co dalej. Przykro mi, że dam rady wziąć jej teraz do domu.
A to jest fragment zrobionego na przedwiośniu zdjęcia Łajduskowatej (całe jest w mojej galerii):

Mogła być kiedyś domową kotą, w każdym razie zjawiła się w moim "rewirze" całkiem nagle i mocno spłoszona zeszłej zimy. Przez cały ten czas nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z lokalnymi dziczkami. Potencjalnie woli chyba towarzystwo ludzi. Liczy zapewne około 2,5 roku, nie wykluczam, że jest wysterylizowana - nie miała przez te ponad półtora roku ani jednej rui.