Żeby nie było mi za spokojnie, zabrałam z działek "dziczkę". Na sterylizację, oczywiście.
No i przeżyłam szok...
Gdybym nie miała w domu matki tej koteczki, gdybym sama jej z działki do domu nie przywiozła, to nigdy bym nie uwierzyła, że to kot urodzony pod jakąś altanką.
Oswajanie jej matki, Milusi, trwało tygodnie. Do dziś jej się zdarza przywalić łapą, ot tak, bez powodu [choć chowa pazury]. A Czarnulka ... Zero agresji. Jedynie rozpaczliwy płacz w transporterku, a potem wielkie przytulanie się, mruczenie, ugniatanie łapkami i pokazywanie brzuszka...
I co ja mam teraz zrobić Nie wyobrażam sobie odwiezienie kotki za kilkanaście dni na działki, nie gdy jest tak... domowa.
Może więc znajdzie się domek dla czarnej koteczki o pomarańczowych oczach? Pomóżcie...
Acha, kicię czeka sterylka, niestety, prawdopodobnie aborcyjna, chyba że te okrągłości to ilość pochłoniętego jedzonka...