No i przeżyłam szok...



Gdybym nie miała w domu matki tej koteczki, gdybym sama jej z działki do domu nie przywiozła, to nigdy bym nie uwierzyła, że to kot urodzony pod jakąś altanką.
Oswajanie jej matki, Milusi, trwało tygodnie. Do dziś jej się zdarza przywalić łapą, ot tak, bez powodu [choć chowa pazury]. A Czarnulka ... Zero agresji. Jedynie rozpaczliwy płacz w transporterku, a potem wielkie przytulanie się, mruczenie, ugniatanie łapkami i pokazywanie brzuszka...
I co ja mam teraz zrobić




Może więc znajdzie się domek dla czarnej koteczki o pomarańczowych


Acha, kicię czeka sterylka, niestety, prawdopodobnie aborcyjna, chyba że te okrągłości to ilość pochłoniętego jedzonka...