Od jakiegoś czasu wtrącam się do wielu wątków, szukam domków dla ślicznych krówek na wątku Wojtka, to chyba już czas opisać swój koci dorobek. Jak widać w podpisie mam pięć futrzaków.
Pierwsza przyjechała do mnie czarna Persja, wynaleziona z ogłoszenia w Gazecie Wyborczej na początku 2001 roku.
Od kilku tygodni przeglądanie gazety zaczynałam od strony adopcyjnej i któregoś dnia czytam: czteroletnia czarna koteczka z przedłużonym włosem, wyrzucona po śmierci opiekunki szuka domu.. i oczywiście telefon. Początkowo odłożyłam gazetę, ale ogłoszenie nie dawało się zapomnieć.. bo od dzieciństwa marzyłam o takiej właśnie kotce..
Po tygodniu zadzwoniłam. Zostałam przeegzaminowana jak nigdy przedtem, ale egzamin wypadł chyba nieźle, bo umówiłam się na obejrzenie kotki. Pojechałam po ciemku na drugi koniec miasta i zakochałam się od ..drugiego wejrzenia. Pierwsze było pełne wątpliwości, czy dam sobie radę, ale kocia wpakowała mi się na kolana i już nie chciała sobie pójść . A ja nigdy przedtem nie miałam kotów, bo (kiedyś tam - daaawno temu) rodzice się nie zgadzali, potem, jak już ja się zgadzałam, to rodzaj pracy nie pozwalał zostawiać kota samego na kilka dni w domu, aż w końcu stwierdziłam, że wreszcie mogę zrealizować jedno z marzeń dzieciństwa.
I usłyszałam smutną historię kici:
Na początku była bardzo kochana przez swoją opiekunkę, starszą i nieco schorowaną panią. Po kilku latach pani niestety zmarła ale zapisała swoje mieszkanie córce, pod warunkiem zapewnienia opieki nad ukochaną kicią.. Zapewnianie opieki polegało na biciu, krzykach i głodzeniu kotki przez rzeczoną córkę i jej TŻ, aż wreszcie wyrzuceniu jej z domu w największe mrozy wczesną zimą 2000 roku. Pech chciał, że na tym samym osiedlu pokazywał się podobny kocurek wychodzący i zanim Panie dokarmiające stadko podwórzowe się zorientowały, że widzą dwa różne koty a nie jednego, minęło jeszcze trochę czasu, kiedy zastraszona, głodna i zmarznięta kicia doczekała się pomocy.. Potem jednak trafiła pod opiekę wspomnianych Pań, no i oczywiście do weta. Wet stwierdził dużo różnych dolegliwości, między innymi tasiemca, ale nowe opiekunki wyciągnęły ją ze wszystkich chorób. Ale wyobrażam sobie, jak musiała wyglądać kiedy trafiła do kliniki, jeżeli wet nie poznał, że to persica – podobno te resztki futra, które jej zostały w niczym nie przypominały tak szlachetnie urodzonej arystokratki.
Po usłyszeniu tej historii już wcale nie zastanawiałam się CZY tylko KIEDY WRESZCIE będę mogła ją zabrać do siebie. KIEDY WRESZCIE nastąpiło nazajutrz. Jak pamiętam – w niedzielę – wstałam okropnie rano, jak na weekend i pojechałam kupić kocią wyprawkę i zapas jedzenia, i z tym wszystkim, od razu po kicię..
Jak dojechałyśmy razem już do domu, kicia nie miała żadnych wątpliwości, że teraz to będzie już jej dom.. Obeszła dostojnie całe mieszkanie, zaakceptowała od razu miejsce na kocią toaletę, zjadła troszeczkę i uwaliła się spać na samym środku MOJEGO tapczanu.. Spodobało jej się od razu, tylko wspomnienia z przeszłości objawiały się przez długi czas lękiem i ucieczką przed dźwiękiem metalowych sprzączek od paska i podniesioną ręką..
Ale z czasem zaczęła coraz bardziej zaczepiać mnie i domagać się zabawy. Robiła się wtedy dwa razy większa w każdą stronę, jasne więc było, że musi dostać imię Puchatek. Dosyć szybko nauczyła mnie też, że ten MÓJ tapczan to wcale nie jest taki do końca mój, a właściwie to może tylko kawałek, jak jej się będzie podobało zrobić mi trochę miejsca.. I zaczęło się moje życie w towarzystwie Puchatka..
Potem zaczęłam czytać forum, no i dowiedziałam się, że lepiej mieć dwa koty niż jednego .
Znowu, po dziesięciu miesiącach zaczęłam czytać Gazetę wyborczą od najważniejszej strony...
A tak na marginesie, to jedną z Pań opiekunek okazała się być Maryla..