Salma jest kotem wychodzącym, moim pierwszym. Nie lubi moich kocurów (nie wychodzących), więc rzadko u nas bywa. Dawno temu obczaiła, że pięttro wyżej, gdzie mieszkała moja siostra, kotów nie ma i wchodziła tam przez balkon. Teraz jest tam putso, Salma ma klapkę w drzwiachbalkonowych i tam mieszka.
Żartujemy sobie, że ma drugi dom, bo zdarzają się dni, kiedy jej nie ma ani u nas ani tam. Piszę to, żeby wyjaśnić dlaczego przez parę dni kota nie było, a my nie reagowaliśmy.
Mnie nie było (wakacje), TŻ pracował długo. Jednak po pewnym czasie zaczął się martwić o Salmę, bo długo jej nie było.
W sobotę wieczorem usłyszał jej miayczenie. Kiciał szukał i znalazł. Salma leżała na murku (1,80!) z łapką w obroży. TŻ zdjął ją z murku i okazało się, że Salma jest całe we krwi. Popędził do weta. Salma miała obrożę w ciele, rana była ropiejąca i głęboka.
TŻ twierdzi, że pierwsza kupka jaką zrobiła była z trawy, tak jakby samą trawę jadła.
Wygląda na to, że chodzila (leżala zaczepiona?) tak bardzo długo. Być może ktoś ją odczepił, bo nie wiem jak mogłaby to zrobić sama.
Teraz jest w domku, rana się goi ładnie, choć wygląda paskudnie. Nie wypuszczamy jej i najchętniej już bym jej nie wypuszczała, ale się nie da.
Obroże miala zawsze rozciągane, ale teraz nie będzie już miała żadnej. Nigdy. Wolę nie myśleć co by się stało gdyby taką zaczepiona dorwał ją pies...