posta = opowieść pisze za podpowiedzią mysikróliczka.....
Kocham zwierzątka, własciwie wszystkie. Nawet rybki wzbudzają we mnie uczucia... I od dłuższego czasu chciałam mieć kotka. W domu moim rodzinnym było to niemożliwe, dopiero jak sie wyprowadziłam mogłam molestować mojego faceta o nowego lokatora. Mamy też psa, ale on wiekszość czasu spędza na podwórzu - oczywiście nie w takie zimno jak teraz, spi w domu, na klatce schodowej kolo kaloryfera. No, ale pies to pies, a kot to kot - rozne uczucia, temperamenty i w ogole, zreszta co wam bede opowiadać - wiecie sami
Szukałam kotka malucha zeszłej jesieni, pojechaliśmy do schroniska w Rybniku, ale okazalo się, ze maluchy sa w trakcie leczenia i pan powiedział, ze niedoleczonego nam nie da. To był piątek, a w poniedziałek pojechaliśmy do schroniska w Bielsku. Dostaliśmy malutkiego koteczka, 6 tygodniowego. W schronisku w BB nie szczepia kotow, nie odrobaczaja, nie odpchlaja


Lekarz srednio się przejal, ze kotek wyglada mizernie. Powiedziałam mu, ze nic nie je a on mi na to, ze jak umrze to na pewno nie z glodu. Myślałam, ze go walne. Dal kotu jakies leki, powiedział, ze ma jakas kocia chorobe, która często atakuje koty, szczególnie w schroniskach, zobaczymy jak będzie. Powiedział, ze przyjedzie nastepnego dnia i jak będzie dobrze – czyt. kot będzie jeszcze zyl, da mu nastepne zastrzyki. Specjalnie zostalam u babci, żeby kot się nie meczyl podroza, dostal te leki i ciagle płakałam, ze on taki slbiutki. W niedziele po południu Bonia odzyskala sily (nie wiem czy to był kocurek czy koteczka, ile ludzi tyle wersji) i wydawalo się, ze będzie ok. Sama wskakiwala do lozka, spala na mojej szyi (w ogole lubila bardzo spac w miejscu tętnienia – na sercu, na szyi kolo tetnicy). W poniedziałek dostala kolejne zastrzyki – jakies antybiotyki + antybiotyk w tabletkach na nastepne dni. Pan weterynarz od siedmiu boleści wydawal się być zdziwiony, ze kot zyje. Wróciliśmy z kotem do mojej mamy i we wtorek miala wracac już do siebie do domu. We wtorek jednak kicia zaczela slabnac. Obdzwoniłam znajomych, żeby dowiedziec się o naprawde dobrego weta. Dostalam namiar na mila pania doktor, zupełnie inaczej spojrzała na Bonka. Stwierdzila duza anemie (teraz już wiem co oznacza jak kot zgrzyta zebami), odwodnenie – za malo jednak jadl i pil i jak pomacala jego brzuszek okazjo się, ze jelita sa sztywne od robakow. Ciezko mi było, ale weta dawala nadzieje. Bonifacy dostal elektrolity, witaminy, plyn nawadniający + srodek przeciwbolowy i na robaki (było ich tak duzo, ze musial dostac) Niestety chyba już było za pozno. Najprawdopodobniej glisty już perforowaly jelita i ogolnie w przwdodzie pokarmowym nasialy max spustoszenia. Kotunia nie miala już sily isc siusiu – zreszta siki były takie jakby gęstawe, czyli nerki już nie pracowaly. Widziałam jak kotek gasnie. Oczywiście znow placze jak o tym pisze, bo to był taki smutny widok. Miałam tego kotka tylko tydzień, a pokochałam go bardzo. W mojej Polince zakochiwałam sie duzo dłużej. Miałam przyjść jeszcze po południu z Bonkiem do tej wetki, bo znow go nawodnic, ale nie zdarzyłam. Co chwile dzwoniłam do niej do gabinetu z pytaniem co robic, jak kotku pomoc. Mój koteczek nie miał sily lebka podnieść, ale caly czas chciał, żebym była z nim. Jak tylko odchodziłam, np. żeby nalac cieplej wody do termoforu którym go ogrzewałam to jeszcze cichutko popiskiwal i mnie wolal, jakby chciał powiedziec, ze już mu i tak nic nie pomoze i tylko żebym z nim była. Ostatkiem sil się jakos wygramolil i położył mi główkę na kolanach. Wyglądało to strasznie to jego cierpienie. Już nawet chciałam zadzwonic to lekarki, żeby przyjechala skrócić te meki, ale kotek odszedł sam. Byłam bardzo smutna, dalej mi lezki leca jak o tym mysle i teraz jak pisze. Jedno mnie pociesza, ze w jego króciutkim zyciu przez ostatni tydzień zaznal duzo miłości, ze w schronisku by go zostawili samego sobie, albo uspili bez zadnego zalu. A tak miał dom…
Wsciekla jestem na schronisko w BB, ze nie odrobacza zwierzat. Również nie szczepi. Pani dyrektor polecila mi jako dobrego lekarza - weterynarza, który opiekuje się zwierzętami tam w schronisku. No to ja mam niezla rekomendacje…. Powiedziałam sobie już zadnych wiecej schronisk, wezme jakiegos dachowca, ale nie ze schroniska. Nie znosze najlepiej takich wydarzen jak tamto. Przez jakis czas nie szukałam kotka bardzo, potem zaczelam się rozglądać po forum GW, w samej GW. Pewnego dnia napisala dziewczyna, ze jest kotek maly do wzięcia, mieszka z matka w piwnicy, która jeszcze jest ciepla, ale jak kuracjusze wyjada (bo to było w sanatorium) to przestana grzac i kotek nie przezyje. Jola porwala kotka – Leopolda dla mnie od matki i go troche poniańczyła – prawie dwa tygodnie. Ona się zna troche bardziej na kotach wiec go pooglądała ze wszech stron, te dwa tyg to dlatego, żeby być pewnym ze jest zdrowy, żebym znow nie miala złych historii. No i przed swietami BN pojechaliśmy po Leopolda. Kotek miał już prawie 3 miesiace, był dziki, uciekal przed nami, chowal się w najgłębsze katy, zakamarki… Wychodzil tylko na jedzenie jak nikogo nie było – a jadl za 3 kotki. Do kuwetki nauczyl się jeszcze u Joli, wiec u mnie od razu trafil – wiedział co i jak. Troche go na początku naszej znajomości musiałam postresowac, gdyz wyjeżdżałam na swieta do rodziny i kota zabrałam z soba. Kolejne mieszkanie, znowu chowanie się itd. Ale po jakims czasie (swieta u mnie się przeciągnęły do 2 tyg, bo się mocno pochorowałam) spal już ze mna w lozku, wychodzil w dzien – ale wieksza czesc przesypial, za to szalal w nocy.
Dopiero po powrocie na nasze codzienne podworko zaczęło się udomawianie kota. Jeszcze w Rybniku poszliśmy na sprawdzenie przedświąteczne do tej milej pani wet. Powiedziala, ze jest ok., żeby ja zaszczepic po swietach.
Szczepiona kocia była już u nas, tam się dowiedzialismy, ze Leopold jest Leopoldynka

Troche trwalo zanim Pola się sama dala wziazc na rece. Tak naprawde się na nas otworzyla jak zaczelam pracowac, czyli 3 tyg. temu. Na dzien dobry jest przytulano, musze ja wziazc na rece, drapac pod brodka, mowic do niej czuje. Specjalnie wczesniej wstaje, żeby popieścić kota. Po powrocie tez się kicia cieszy na swój koci sposób. Tez się podsuwa, żeby ja wziąć i pogłaskać. Je już mniej niż na początku, jest wybredna i lubi słodycze – to ostatnie to tak jak ja

Jest wielkim rozrabiaka, ciekawska, wlazi we wszystkie dziury, na wszystkie szafki, do szafek, szaf…. Na parapecie poluje na ptaszki za oknem i szczeka na nie – w niedziele w taki sposób robi nam pobudke. Robi rozne rzeczy, czasem smieszne, czasem denerwujące – np. gryzienie w wystające spod koldry stopy o 5 rano.
Ale jest kochana. Mój maly kroliczek, myszka – tak niej mowie. Mój facet tez ja lubi, chociaż czesciej na nia krzyczy i przegania z roznych miejsc – Pola lubi się z nim bawic – aportuje klebek welny (to najczęściej jego gryzie pod koldra

długo by jeszcze pisac o możliwościach mojej koteczki łobuzerki..