chciałam napisac takie podsumowanie - co się dzieje...
koteczka była w schronisku, napisałam o niej na miau, wypatrzyła ją aamms i początkowo miałam ją odebrać, zrobić badania krwi i odesłać do Warszawy... Moi sąsiedzi zgodzili się ją przetrzymać, ale na zdjęciach pokazałam im przesliczną bielutką kicię. Dzwoniłam do schroniska, dowiedziałam się że koteczka ładna, wystrzyżona przez ludzi którzy ją oddali (ze niby znaleźli i miała kołtuny), że troszke syczy, ale jest ok... Ponieważ nie mogłam się zebrać ani ja na wyjazd do schroniska, ani moi sąsiedzi - wszystko sie przeciągało, ale kotke zaklepałam i czekała na mnie. W międzyczasie zapytałam też o możliwość wykonania badania krwi w schronisku - oczywiscie niemozliwe. Dowiedziałam się, że kotka nie bardzo chce jeść, ale nie martwiłam sie tym za bardzo - moze nie chciała jeść schroniskowego jedzenia. w czwartek dowiedziałam sie że jest troszke taka nie bardzo, bo nie je, powiedziałam, ze i tak ją wezmę (mając naiwnie nadzieję, że po prostu wybrzydza i strajkuje) W koncu w piątek pozyczyłam transporter, miałam już kupioną drugą kuwetkę i żwirek, rano, jeszcze zanim wyjechałam do schroniska dzwoniłam tam i dowiedziałam się że kotka wymiotowała...
Na miejscu rozmawiając z weterynarzem dowiedziałam się, że nie ma warunków na jej leczenie, na zadne badania, on podejrzewa jakies wirusy,
kotka miała biegunke.... Była też muka, przyjechała zabrać rudzielca, podpisała dokumenty i zabrała go do lecznicy... dostał antybiotyk, ogólnie jakiś taki biedniutki był, ale mimo wszystko w dobrym stanie. Ja musiałam czekać na siostre, ktora miała dojechać.
Prosiłam madzie o napisanie na forum za mnie, poinformowałam aamms, jaka jest sytuacja - zapadła decyzja że jednak bierzemy i leczymy. Muka po mnie przyjechała i zabrała nas do lecznicy - tam zrobiłyśmy badania krwi na kredyt na konto muki - aamms pokrywa koszty... Kotka dostała kroplówke i przyjechał do moich sąsiadów. Nie chciała nic zjeść, w nocy podgrzewali jej jakieś rosołki, skusiła się i ... pozniej wszystko zwymiotowała, jak już nie miała czym to na żółto... szarpało nią bardzo...
Sąsiedzi powiedzieli, żeby ją zabrac... Siostra zawiozła ją do lecznicy, kotka tam zostanie.poczatkowo przez telefon w lecznicy powiedzieli 10 zł za dobę, ale okazało się, ze to jednak jakieś nieporozumienie, chcieli 40 zł bo kotka niby nie leczona u nich, ale wybłagane jest te 20 zł za dobe, tak jak dla ich pacjentów. Wyskubałyśmy pieniążki na dwa dni pobytu, tyle ma opłacone. Mamy zadeklarowane pieniążki jeszcze na jeden dzien.... I to tyle - na tym konczą się nasze możliwości finansowe.
BARDZO PROSIMY O WSPARCIE - każdy grosik się liczy, ma opłacony pobyt, ale wszystkie leki jakie bedzie miała podawane, ewentualne kroplówki czy badania - bedziemy musiały zapłacić.... nie moge liczyć tylko na aamms, ona obiecała, ze pokryje koszty badań krwi - na miałam ich tylko dopilnować, teraz wszystko sie pokręciło przez to, że kotka jest chora...
Nie wiem czy dobrze zdecydowałyśmy, w schronisku dowiedziałam sie, że nie mają warunków na jej leczenie, były trzy wyjscia : zostawiamy żeby sobie tam umarła, zabieramy do uśpienia albo bierzemy i leczymy..... wybrałyśmy to trzecie... Kotka na razie walczy, jest pod dobrą opieką, według mnie jedną z najlepszych w częstochowie, (jesli nie najlepszą...)
Badania krwi bedą ostatecznie w poniedziałek, te co są na razie nie są tragiczne, własciwie nic konkretnego nie wykazały... i nie wiadomo jeszcze co jej jest...
Potrzebujemy wsparcia zarówno psychicznego (kciuki

) jak i finansowego - po prostu same nie damy rady pokryć wszystkich kosztów...