Dziś na cmentarzu w okolicach Beżki przy słupku 73 stawiły się te same koty co poprzednio. Beżki ani śladu. Widziałam poza tym dwa czarne (nieciachnięte) przy grobie p. Kondratowicza i młodego burasa przy kościele.
Najciekawiej było przy plandece. Dojście zastawili robotnicy taczkami, więc przedostanie się tam przypominało górską wycieczkę. Ale sie opłacało. Kiedy wyłożyłam surową wołowinkę w dziurze muru pojawiła się bura mamuśka. Ona to mięsko uwielbia, ale tym razem zamiast jeść ofuczała mnie ostrzegawczo. I odeszła. Zamiast niej natomiast ukazał się czarny łebek kociaczka. Nie jedyny, wkrótce tych łebków w dziurach muru było trzy. Kociaczki ostrożne, ale zaczęły się coraz odważniej raczyć jedzonkiem pod czujnym okiem mamusi. Czekała aż się nasycą i przy mnie nie podeszła do misek. Wzorowa matka - to są ostatnie jej kociaczki, bo została ciachnięta. Wyglądają zdrowo i ładnie.






Znacznie smutniejszy widok zastałam na murze koło śmietnika. Przytuliły się tam dwa maluchy, wyraźnie chore na koci katar. Poustawiane tam miały picie i chrupki i jeszcze coś, ale obawiam się, że w nienajlepszym dla kociąt gatunku. Bałam się jednak podejść, żeby nie spadły spłoszone po niewłaściwej stronie. Jeśli będą takie możliwości, to one pierwsze powinny zostać odłowione, karmią je kwiaciarki, więc pewnie by pomogły.







