Jak ja tego nie lubię! Chodzić w dzień do kotów. Ale trudno, zawaliłam wczoraj, ZUS wyssał (wyzusał...) doszczętnie moje siły, więc dziś staram się nadrobić. Z góry wiem, że wszystkich kotów teraz nie zastanę, ale może chociaż parę?
Przy kanale wynik mam całkiem niezły. Wszystkie z wyjątkiem Mai, Bidula i Gucia.
Dochodzę do katakumb i – oczom nie wierzę. Wokół bardzo już mocno wybujałych krzewów jaśminu, pięknie zasłaniających “widok na koty”, uwija się Józek z piłą w ręku i rżnie wszytko jak leci, do samej ziemi.
Akurat dziś, akurat teraz!


Oczywiście nie ma ani pół kota. Wszystkie pewnie siedzą w katakumbach, bojąc się wyściubić nos. Tam gorąco, a tu piękna pogoda. No i głodne. Cierpię podwójnie razem z nimi.
I z jaśminem. Nie zakwitnie przepięknie tej wiosny. Nie napełni pół uzdrowiska swoim zapachem. Nie zasłoni mnie przed niepożądanym wzrokiem



Ten krzew ma też swoją drugą, ciemną stronę. Przynajmniej dla mnie. Tak szczelnie okala miejsce karmienia, że nawet w najjaśniejszą noc bez latarki nic nie widzę. Nie lubię momentów, kiedy bez uprzedzenia wyczerpują się w niej baterie. Sięgam po miskę – a tu zalega ciemność... Sięgam po omacku dna miski – a tam zalega coś oślizłego... albo włochatego

Z kolei ze świecącą latarką też jest ciekawie. Duża w tym zasługa Zorrusia!
On ma jedno oko zaciągniete bielmem, po tym jak kawałek wydłubał mu Bandyta. Było to jeszcze w czasach, gdy Zorro posiadał dwa berła

Naonczas niejaki śmiałek o imieniu Bandyta próbował go zdetronizować. W wyniku stoczonych walk Zorro stanowisko utrzymał w całości, ale wzrok już tylko częściowo...
Zaraz po tym zdarzeniu, przy pomocy pewnego doktora, pozbawiłam go bereł, przy okazji lecząc oko oraz katar. Katar się poddał, na oko już nie przejrzał

Może gdyby nie zwiał na stacji, gdy Berni wsiadała z nim już do pociągu...
Ale on wolał otworzyć sobie drzwiczki w transporterze i dać nura w chaszcze przy torach. Za chaszczami pola, za polami bór...
Co noc jeździłam na stację i nawoływałam go, wtedy prawie całkiem ślepego, bo drugie oko zajęte miał przez katar.
Wrócił na swoje włości po 5 dniach. Zanim ponownie i tym razem skutecznie odstawiłłam go do weta, dla oczka było już za późno...
Więc Zorro, wielkie, piękne czarne kocisko, gdy tylko wejdę w strefę jaśminowego mroku i położę zapaloną latarkę na kamieniu, przechadza sie przed nią, rzucając fantastyczne cienie na murek i położone wyżej luksfery. Już robi mi się dziwnie. A to dopiero preludium.
Swój popisowy, właściwy numer odstawia, gdy położę na tym murku miskę z jedzeniem. Jakby wiedział, że ja, mając mocno ograniczone pole widzenia, wpatruję się w koty, wychodząc z założenia, że gdyby ktoś lub coś się zbliżało, one dużo wcześniej to zauważą...
I Zorro zauważa. Co chwilę. Nagle przerywa jedzenie, odwraca szybko głowę i zastyga nieruchomo, wpatrując się w ten jaśmin, jakby zaraz coś strasznego miało się zzań wyłonić

Nastrój grozy potęguje wygląd samego Zorra – podświetlony z dołu latarką, z bielmem na oku – wygląda jak zombie

Świetnie komponuje się z tym jesienna aura, taka jak dziś – wycie wiatru, szelest liści i stukot spadających na dach żołędzi...

I niech nikt mi nie mówi, że karmienie kotów jest nudne! Wyczerpujące – owszem, ale nudne? – nigdy. Adrenalina skacze często wysoko

---