Cale zycie wywrocilo mi sie do gory nogami: odeszla w wieku 12 lat za TM moja ukochana sunia Tosia

, przeprowadzilam sie daleko, nowe miasto, ludzie, zwyczaje i obyczaje i wszystko inne nawet wiewiorki czarne a nie rude. Pierwszy rok to byla walka o przetrwanie a potem jak wszystko zaczelo sie ukladac nagle zatesknilam za footrem w domu. Zawsze jakies psie nieszczescie stawalo na mojej drodze i zostawalo na lata a tu cisza.
Tylko jak to pogodzic z calodniowa nieobecnoscia w domu. I wtedy zaswitala mi niesmialo mysl o kocie o ktorym tak naprawde wiedzialam tylko ze tez ma footro, ze zamiast hau jest miau no i o przyslowiowej miseczce mleczka. Jako osoba bardzo zorganizowana postanowilam rozpracowac tego stwora zanim sie zdecyduje. No i umarlam z przerazenia: demolki, gryzienie, drapanie, sikanie na lozko, dywan, skoki z szafy na spiacych Duzych, wrzaski, bijatyki, strzelanie barankow (cholera nie wiedzialam ze ma rogi a moze uszy jakies twarde), pacanie lapa (a lapa to pazurki), kradzieze, tluczenie, rozrywanie, rozwijanie, zabijanie wszystkiego co sie rusza (kurcze czy ktos z wlascisieli kotow jeszcze zyje, czy moze wszyscy juz przynajmniej na rentach inwalidzkich) no i budzenie o 4 rano, wlaczanie traktora (rany a co to takiego) a instrukcja podawania tabletek i przy tej okazji zdejmowanie kota z zyrandola.......

Popatrzylam na moje z takim trudem urzadzone mieszkanko na moje ukochane kwiatki a ze wyobraznie zawsze mialam duuuuzaaa, zrezygnowalam NIE NIGDY ZADEN KOT NIE PRZEKROCZY TEGO PROGU. I zajelam sie swoimi codziennymi sprawami. Ale footra brakowalo a tu szla wielkimi krokami jesien i dlugie wieczory. Pomyslalam ze na forum tez pisano o mizianiu, przytulaniu i buziakach. Ech wieczor dlugi to popatrze w googlach za jakimis schroniskami ale tylko popatrze bo przeciez ZADEN KOT ........ . I otworzyly mi sie stronki z pysiami do adopcji wszelkiej mozliwej masci, wielkosci, wieku i charakterkow. Znowu myslalam przez tydzien a potem zajrzalam do zwierzecych polek w moim sklepie oj czego tam nie bylo. Podliczylam rany toz to majatek

. Wrocilam na forum i znowu zameczalam wyszukiwarke az okazalo sie ze koszty mocno sie nagle zredukowaly bo wiekszosc tego co widzialam to gadzety i nie sa konieczne. I pewnego dnia jak poszlam po zakupy wrocilam do domu z pieknymi porcelanowymi miseczkami w kotki

. Ale to przeciez nic nie znaczy ladne byly przydadza sie na prezent. I taka karuzela trwala przez jeszcze miesiac i ciagle jakies licho wkladalo mi do zakupowych koszykow jakies zupelnie mi przeciez niepotrzebne kocie wyposazenie az mialam nie tylko 100% a pewnie jakies 150%. No dobra sprobuje pojade do schroniska wcale przeciez nie musze jakiegos wybrac a nawet jak wezme to zawsze moge oddac jak mi sie nie spodoba

(nie pamietam okresu w moim zyciu zeby jakas psia bieda u mnie nie rezydowala byly choroby, kalectwa, klopoty emocjonalne i wszystko inne nigdy nie przeszlo mi przez mysl zeby oddac, a walczylam o kazde z nich jak glodny tygrys o miecho a tu nagle jakies licho szepcze mi takie rzeczy). Po telefonicznych perypetiach z jedna prywatna fundacja podczas ktorych odnioslam wrazenie ze oni chyba robia wszystko zeby zniechecic do adopcji telefony oddzwaniania, wywiady, telefony do domow tymczasowych gdzie zawsze bylo jakies ale i tak po nastepnych dwoch tygodniach wciaz patrzylam na puste miski i kuwete.

Opanowala mnie wscieklosc i ktorejs soboty rano wzielam w reke transporter, uzbroilam sie jak Rambo, potrenowalam grozne miny przed lustrem i postanowilam bez kota nie wracac

, ale dalam sobie spokoj z fundacja i pojechalam prosto do schroniska miejskiego. Wkroczylam marszowym krokiem i od drzwi wrzasnelam chce adoptowac kota. Recepcjonistka sie troche wzdrygnela ale uprzejmie powiedziala zapraszam na gore. Wlazlam po schodach i na ostatnim schodku zostalam przyszpilona jakimis zoltymi slepiamy ktore hipnotyzowaly mnie beszczelnie zza szyby

. Moje wejscie spowodowalo mocne zamieszanie stwory sie uaktywnily z kazdej strony dochodzilo miauczenie, piski i burczenie, prezyly sie jak na defiladzie tylko wlasciciel zoltych slepiow mial mnie w nosie lezal sobie wygodnie na podusi, niby mnie olewal a jednak zagladal wprost do duszy

. Kiedy pojawila sie mloda dziewczyna w bialym fartuchu wydukalam (gdzie sie podzial Rambo) chce adoptowac kota, to prosze sie rozejrzec ten to ... a ten to... a ja jej wcale nie sluchalam bo moje serducho mialo juz zolte oczy. Chce tego. Oj ale on moze nie byc odpowiedni jest u nas 5 miesiecy w poprzednim domu byl maltretowany, znecano sie nad nim on nie przepada za ludzmi, ma 4 albo 5 lat. CHCEEEEEEEEEE TEGO I JUZZZZZZZZZZZZZ !!!!!!!!!!!!
Dobrze ale gdyby co moze go Pani oddac i inne ble ble ble ale ja jej i tak nie slyszalam. Zaplacilam i zlapalam moj transporter podobno juz z kotem i oczy wyszly mi na wierzch

. Mowilam ze to duzy kot usmiechnela sie dziewczyna. Steknelam bo nie mam samochodu a moja reka ledwo juz trzymala sie ramienia, prosze czy moglaby mi Pani zamowic taxi. I tak wrocilam do domu. Postawilam transporter w drzwiach pomieszczenia z kuweta i balam sie go otworzyc. Wreszcie otworzylam po 10 minutach wypelzla z niego footrzana dzdzownica i zniknela za moimi walizkami. No dobrze pisali zeby dac kotu na poczatku spokoj ale ile mozna minelo pol godziny, godzina, prawie dwie zajrzalam i zobaczylam jedno zolte oko lypiace na mnie zza walizki, oki zyje, wreszcie poszlam spac rano z miski zniknela karma a w kuwecie byly prezenty tylko kota w domu nie bylo ale moja walizka wciaz miala jedno wielkie zolte oko

. Wreszcie okolo poludnia dzdzownica wypelzla, poruszala sie ciagnac brzuch po podlodze i zaczela powoli obwachiwac mieszkanie, wreszcie polozyla sie pod sciana w najdalszym ode mnie kacie i znowu strzelala na mnie zoltymi wielkimi galami. I tak jak siedzialam to footro tez siedzialo a jak tylko sie ruszylam footro zwiewalo za walizke. I tak to trwalo potem byly inne kryjowki ale takie zeby miec mnie na oku szafa, pod kapa na lozku lub za lozkiem, ale zawsze z jednym okiem na wierzchu. Kocur niestety zostawal sam a ja z bijacym sercem lecialam do domu majac w oczach obraz mojego mieszkania jak po bombardowaniu. 8 stycznia mina cztery miesiace a Bazyli nie zniszczyl nie zrzucil, nie zbil itp itd ani jednej rzeczy ani razu mnie nie udrapal, nie ugryzl a nawet nie probowal tego robic (jak czegos nie chce to kladzie lape bez pazurow na mojej lapie i patrzy mi gleboko w oczy) i juz dobrze wiem co to jest traktor

, ale niestety wciaz nie mialam przyjemnosci doswiadczyc barankow

. Bazyli nie jest kotem nakolannym ani specjalnym miziakiem ale zawsze jest w zasiegu reki lub na rece i to zawsze tej ktora akurat obsluguje mysze komputerowa. Kiedy bralam go na rece albo na kolana strasznie sie usztywnial (wiec przestalam) i kombinowal jak sie wyslizgnac a potem kladl obok mnie tak abym jednak mogla siegnac reka i pomietosic. Najwazniejsze ze juz ode mnie nie ucieka, ani nie kuli sie i nie trzesie ze strachem w oczach na wyciaganie reki lub podejscie. Zdecydowanie boi sie mezczyzn. Kobiety czasami nawet go moga zobaczyc ale generalnie gosc w dom kot znika. Uwielbia sie czesac i spi we wlasnym lozeczku a rano siedzi grzecznie na brzegu lozka i czeka az sie obudze a wtedy zaczyna mi obwachiwac oczy i opowiada swoje sny

. Mysle ze jednak sie zaprzyjaznimy tylko czasu trzeba. Wizyta u veta zaowocowala oprocz osluchania, opukania i wymietolenia badaniem krwi i moczu – wszystko w normie.
Oj chyba was zameczylam ale jak nie moglam sie nie pochwalic IDEALNYM KOTEM DLA POCZATKUJACYCH ktory ze stoickim spokojem znosi moje psie nawyki i krok po kroku uczy mnie kociego swiata. To na tyle dzisiaj, mam jeszcze troche do opisania ale prosze wytrawnych kociarzy o wyrozumialosc jak bede sie zachwycac czyms co dla Was juz jest normalnoscia. I dziekuje wielu osobom z tego forum nie da rady wymienic wszystkich za wiele cennych rad ktorych sie naczytalam w ciagu minionych czterech miesiecy w roznych watkach poszukujac mojej kociej przyszlosci.
