
Mieszkał w pewnym zakładzie produkujacym meble. Plątał sie po magazynach, od czasu do czasu dostał jedzenie ze stołówki. Pewnie urodził się na terenie zakładu, dorastał tam, pomponiki były coraz bardziej "kocurze" i pewnie by tak zostały w świetym spokoju gdyby nie ja

Pagedzika

Kilka dni raptem zajęło Pagedzikowi nauczenie sie że jedzonko serwuję pod moim biurem na samym koncu zakładu, gdzie w spokoju mogłam mu postawić miskę. A nawet dwie. Poczatkowo czekał nadal pod bramą zakładu i biegł za mną, potem już czekał na mnie po moim biurem.
Bardzo madry kotek z niego.
Stawiał sie zawsze punkt 7.
Poczatkowo nieufnie sie do mnie odnosił....musiałam odejsc kilka kroków żeby podeszedł do miski. Z kazdym dniem docierałam tradycyjnie przez zołądek do serca

Cały czas obiecywałam że go zabiorę, znajde domek..taki z czystą poscielą, smakołykami w miseczce nawet w weekedn...ale zawsze był jakiś inny kot w potrzebie: a to kociaki a to kotka w ciazy.
W ostatni czwartek tez przyszedł...bardzo spóżniony...dopiero koło 11.
Doszedł ostatkiem sił...jego łapki po lewej stronie ciała były opuchniete i nie mógł sie na nich utrzymywać. Nie miał sił wskoczyć po schodkach do biura co zawsze zajmowało mu 2 skoki.
Decyzja zapadła odrazu.
GG do Anity i Tomka


Pagedzik miał ponad 40 stopni gorączki. Okazało sie że na łapkach ma jakies ropnie i zakazenie...prawdopodobnie od jakiegoś uderzenia, moze upadku...
wczoraj przeszedł zabieg oczysczania ropnia na przedniej łapce i stracił swoje "kocurze" pomponiki

Tyle sie rozpisałam bo ten kocurek załsuguje na to by wiele o nim opowiadać. Ja jestem zafascynowa tym jak bardzo On mi zaufał....
I bardzo chciałabym żeby znalazł najwspanialszy domek..
