
Historia jakich wiele i niewiele, czyli historia pewnego kota i jego dużych.
Jakich wiele, bo przecież niejeden kot w schronisku się znalazł, a z niego do własnego domu poszedł. Jakich niewiele, bo każdy kot jest wyjątkowy, każdy dom inny. Czasami się zgrywają czasami nie. Jak to w życiu raz jest słońce, a raz deszcz.
Tak naprawdę wątek ten dedykuję osobom, które Qua uratowały, żeby wiedziały, że to co robią ma ogromny sens i pozytywny wpływ na życie wielu osób. Żeby nie zapominały, że każde stworzenie, które uratują dostarcza radość ludziom do których trafia (nie mówię o przypadkach ekstremalnych!) nie tylko w pierwszej chwili, że nawet kiedy euforia opada ta radość unosi się w powietrzu i stanowi pożywkę dla myśli, dla istnienia. Nie wiem czy czytają nas czy nie ale zawsze mogą tu odnaleźć miejsce dla siebie. Zakątek w którym prezentując codzienność postaramy się odgonić złe myśli i poczucie bezradności. Internetowy zapis, który mam nadzieję, że uśmiech na twarzach czytających wywoływać będzie.
Początkowe losy Qua można przeczytać tutaj - http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=64219&start=0
całe forum ratowało ten okruszek radości, który trafił w końcu do mnie. To była miłość internetowa, która można by powiedzieć, że przerodziła się w miłość od pierwszego spotkania (jak przypomnę sobie jak wskoczył mi na kolana od razu uśmiech pojawia się na mojej twarzy). Udało mi się trafić na mojego kota. Innymi słowy rzec by można, że ja psiara z tym lekko stukniętym kotem dobraliśmy się jak w korcu maku. Docieraliśmy się długo, wzajemnie uczyliśmy i uczyliśmy się - ja go rozpuszczałam, on mnie wychowywał. Teraz mamy całą gamę zachowań i ceregieli bez których życie nie byłoby tak zabawne. Bo nawet w najgorszej chwili kiedy Mały Bardzo Ważny Ktoś zaczyna płakać słysząc piosenkę reagge, nie sposób się nie uśmiechnąć. Albo kiedy w nocy koniecznie musi wejść do toalety albo łazienki... bo przecież jego własna, osobista Duża zamykać się nie powinna. Wchodzi, zostaje pogładzony i wielce dumny wychodzi. I jest ta świadomość, że gdzieś tam (najpewniej pod niebieskim kocykiem) zawsze jest ta istotka do której można się przytulić, którą można wycałować, która rozumie, że jest czas zabawy i czas zamyślenia... to bardzo miłe czuć się tak ważną osobą w czyimś życiu. Istotka, która jak do niej podchodzę i wyciągam rękę grucha do mnie takim charakterystycznym gruchnięciem przeznaczonym tylko dla tej chwili, w odpowiedzi na moje pytanie "co tam Qua?". Istotki, która w chwilach niepewności ociera się o mnie okazując zaufanie. W rzeczywistości to nie Pan Beza dostał szansę od losu spotykając mnie, a to była szansa, którą mnie los obdarzył, taki wygrany los na loterii. Qua swój los wygrał, kiedy został zauważony przez wolontariuszki ze schroniska, ja kiedy spotkałam jego.
Historia zmian wizualnych:

I Qua teraz (moje ulubione zdjęcie ale nietwarzowe bo kocyka zabrakło):
