Otóż i ciąg dalszy
Kiedy Funia miała 4 lata, zrobiliśmy jej straszną krzywdę

. Mianowicie przygarnęliśmy małą przybłędę, płaczącą rozpaczliwie w krzakach pod klatką. Przybłędka była chudziutka i miała bardzo długie kończyny, dlatego moja siostra od razu znalazła dla niej imię – Dee-Dee. Kto zna kreskówkę „Laboratorium Dextera”, będzie kojarzył jego siostrzyczkę – długonogą, wścibską, maksymalnie wkurzającą braciszka DD. Taka też była nasza Didusia – ok. trzymiesięczny, żywy i wszędobylski stworek. Tyle, że Funia ostatnio kontakt z przedstawicielami swojego gatunku miała w wieku 3 miesięcy. Od tej pory zapewne wierzyła głęboko, że jest jedynym kotem na świecie. A tu nagle tarabani jej się na jej teren małe, wścibskie coś, na dodatek wcale się jej nie boi, rzuca się na jej miskę i bez kompleksów zwiedza swój nowy domek (co może dodatkowo ubodło Funię, która na takie eskapady odważyła się dopiero na kilka dni po tym, jak ją wzięliśmy).
Diduś w wieku niecałych 2 lat:
Imponujący ziew

:
Zaczęły się dla Funi ciężkie czasy. Może, gdyby miała inny charakter, Didusia tak szybko i bezczelnie nie weszłaby jej na głowę. Ale niestety, Funia jej się zwyczajnie bała. Nie potrafiła bronić swojego terytorium, została zapędzona w kozi róg, bo DD czuła się coraz pewniej, nie napotykając oporu, tylko strach. Funia ma swój koszyczek na parapecie. Nie zapomnę, jak w nim kiedyś spała, zwinięta w kłębek, tak, że połowa koszyka była wolna. Nagle DD sobie na tę wolną połowę weszła. Nawet nie miała złych zamiarów, nie wyganiała Funi – zniesmaczona Funia sama wyszła. Towarzystwo Didusi było dla niej nie do zniesienia.
Popisowy numer DD następował, kiedy Funia szła do kuwety, a DD zaczajała się na nią za drzwiami. Funia grzebała dłuuuugo w kuwecie, zwlekała, czuła wroga nieopodal, ale kiedyś przecież musiała wyjść. W końcu podejmowała desperacką decyzję i świńskim truchtem wybiegała z łazienki. DD tylko na to czekała i z satysfakcją malującą się jakże wyraźnie na jej trójkątnym pyszczku dawała Funi łapą po głowie. Po czym zrywały się obie do galopu i tarzały w charakterze splątanych kocich kadłubków i łapek na środku pokoju... Po mniej więcej pół roku Funia po raz pierwszy oddała DD... DD jak zwykle dała jej po łbie gdzieś w locie, a Funia po długim i dojrzałym namyśle podniosła łapę i po chwili wahania oddała... i nawet trafiła. No, ale generalnie przelatywały średnio raz dziennie w postaci kłębu przez środek pokoju.
Dzieliły te nasze kotki o skrajnie różnych charakterach wspólną przestrzeń przez pół roku, kiedy nadszedł czas mojej wyprowadzki na swoje śmieciątka. Było oczywiste, że wezmę ze sobą DD. Przez te 6 miesięcy panienki nie polubiły się nawet o jotę. Funia była na nas obrażona, nie przychodziła już w ogóle na kolana, przestała się do nas odzywać (autentycznie, przestała do nas miauczeć). Kiedy tylko DD znikła z horyzontu, rodzice poinformowali mnie z radością i ulgą, że Funia odżyła!!
Mnie z Didusią mieszkało się bardzo dobrze, była przekochanym kotem. Kiedy tylko kładłam się na tapczanie z książką, zaraz ją miałam na gorsie. Uwielbiała wodę z kranu. Po każdym użyciu prysznica wbiegała na wannę i opierała na rurze prysznicowej górne łapki, zlizując z prysznica każdą kropelkę. Była naprawdę kotem wodnym.
DD była też niestety alergikiem, regularnie rozdrapywała sobie szyjkę i karczek. Długo była źle leczona, stwierdzono niby APZS, niepotrzebnie brała wiele zastrzyków. Dopiero inny wet postawił właściwą diagnozę, wyleczył kotkę. Niestety w wyniku kuracji gwałtownie przytyła, ale może i straciłaby tę nadwagę, gdyby była inaczej karmiona... Po wyleczeniu jej z najbardziej ostrego rzutu wet zalecił karmę z jagnięciną, jako najmniej uczulającą. I faktycznie, uczulenie już nie wróciło, natomiast IAMS, którym ją karmiłam, okazał się strasznie tuczący, co odkryłam niestety za późno. Byłam pewna, że jej otyłość jest skutkiem ubocznym terapii, bo kiedy brała zastrzyki, bez przerwy domagała się jedzenia. Dostawała przez pewien okres nieco więcej, ale potem znów tylko kubeczek suchego dziennie. Mimo to, ciągle była okrąglutka...
Diduś odeszła nagle nad ranem 7 lipca 2006, w którymś kolejnym tygodniu straszliwych upałów. Miała tylko 3 lata. Nie wiem, co było przyczyną – otyłość – serce nie wytrzymało – wylew? Dopiero po jej śmierci zapisałam się na forum i zaczęłam zdobywać solidniejszą wiedzę, otworzyły mi się oczy na to, co mogłam zrobić, a o czym nie wiedziałam. Teraz za późno. Nigdy nie zapomnę, jak konała, zgasła na moich oczach, a ja nie mogłam nic zrobić. Opisałam to tutaj...:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=46 ... sc&start=0
Po jej śmierci oddałam jakieś 2 kg IAMSA dla Funi. Tata jej trochę go dosypywał do suchych chrupek, a po miesiącu Funia znacznie się zaokrągliła. Wtedy mnie olśniło, jak kaloryczna musi być ta karma, ale było już za późno. W panice prawie chciałam zabrać tę karmę z powrotem, ale w końcu wystarczyło mi zapewnienie, że jak się skończy, nie kupią Funi nowej.
