Musiałam wyjść na kilka godzin i z kocią ferajną

została moja mama. Z duszą na ramieniu wracałam do domu - co też zastanę
Zaszły spore zmiany:
po pierwsze Markiź zaczął ruszać tyłeczek zza lodówki i powoli nieśmiało zwiedzać. Moja mama otworzyła drzwi do dużego pokoju i poszedł (przez całe mieszkanie!) do mojego pokoju i tam ułożył się na tapczanie.
Ebiś swoim zwyczajem usiadł nieruchomo o dwa metry od niego i się przyglądał tym swoim wielce zdziwionym wzrokiem. Ale to się Markizowi nie spodobało i doprowadził Euzebiusza do porządku przy pomocy całkiem słusznego syku. Mama przeniosła więc picie i żarełko do mojego pokoju i zamknęła drzwi...
Markizek postanowił więc pozwiedzać... Górną partię moich mebli

Powiem tylko, że Ebiś wskoczył tam raz, rozbił jedną pamiątkową rzecz i dał sobie spokój. Markiz go przebił

Zrzucił wazon z moją kolekcją zasuszonych róż, która to kolekcja odeszła już w zapomnienie

Wchodząc do pokoju zobaczyłam już tylko nędzne resztki pojedynczych płatków na ziemi, pozostałe części wylądowały już w koszu. Ale to nie wszystko. Markizowi wybitnie nie spodobnało się stojące na szafie moje zdjęcie i dał temu wyraz obficie i śmierdząco je obsikując.
Zostawiony znowu sam (po sprzątaniu...) zaczął miauczeć, moja mama wzięła go na kolanka i tam zasnął
Ale niedługo potem przyszłam ja i kocio się obudził. Teraz odpoczywa sam u mnie w pokoju (mam nadzieję, że się powstrzyma od dalszej demolki

).
Póki co nie je i nie pije, albo przynajmniej nie wtedy, gdy go widzimy.
Sik był jeden, jeden ale celny
A Ebiś łazi po mieszkaniu dość spokojnie, tylko jakiś taki trochę zdezorientowany i... bardziej przytuliński. Czyżby się podlizywał, by nie starcić swej pozycji jedynego pieszczoszka?
