PIERWSZA
Był ciepły, pogodny dzień. Jak na koniec marca - bardzo słoneczny. Szłam z siostrą i psem na spacer. Beztroskie czasy. Pies hasał, wchodząc między działki, usłyszałyśmy głośne zawodzenie. Po kilku bądź kilkunastu minutach udało mi się zlokalizować kto się tak wydziera. Na działce - tuż za płotem, schowane pośród schodków działkowego domku leżało małe kocię i darło się na cały głos, na próżno wołając matkę. Pomyślałyśmy - pewnie kotka zmienia gniazdo i zaraz po kociaka wróci, dałyśmy jej sporo czasu. Potem wróciłyśmy na miejsce - nic z tego, kociak dalej prezentował swoje wokalne możliwości. Nie było rady - hop przez płot...i jeszcze raz, tym razem z maleństwem w rękach (przy okazji dziura w spodniach - winnym zostal pies .
Była bardzo lekka, miała dopieroco otwarte oczka i wciąż płakała. Trudno było jednoznacznie określić umaszczenie...miała i łatki, i pręgi, i była nakrapiana i jednocześnie szylkretowa...
W domu tata się zdenerwował, mama wzruszyła...a mała? Została.
Trzeba było przyzwyczaić psa - poczatkowo miał ochotę ją zjeść W tamtych czasach nie było mleka w proszku dla kociąt ani specjalnych pipetek do karmienia. Musiałam radzić sobie strzykawką. I te zarwane noce, pełne obawy, że mała wlezie pode mnie w łóżku i ją zgniotę. Traf chciał, że w tym czasie rozpoczęły się strajki nauczycieli - miałam więc czas by karmić kocię...popełniłam mnóstwo błędów - przyznaję. Koteczce mleko wylatywało nosem - podobno to klasyczne przy sztucznym karmieniu. Pomógł weterynarz - dziś ten wspaniały człowiek już nie pracuje, a szkoda...do tego dziewczynka z maleńkim kotkiem nie płaciła za wizyty i zastrzyki (do dziś pamiętam pierwszy zastrzyk - kotka wrzasnęła tak głośno i żałośnie - że przerazili się wszyscy ludzie w poczekalni:), a nie płaciła bo ilekroć chciała, lekarz mówił "a idź na lody" Kicia dostała leki wzmacniające, uodporniające i...przeżyła. Bardzo późno nauczyła się samodzielnie pić.
Jest moim cudem.
Dziś ma ponad 11 lat.
DRUGA
Dla odmiany dzień był deszczowy, znowu szłam z psem (już innym) i znowu mijając ogródki działkowe usłyszałam ten przeraźliwy krzyk kota, to tęskne wołanie za mamą. Pomyślałam - "Nie, nie zatrzymuj się, idź dalej", poszłam. I wróciłam. Jakież było moje zdziwienie, gdy na jednej z działek zobaczyłam nie jednego a dwa koty. Miały ok 3 m-cy. Potem zauważyłam jeszcze jednego - był martwy, pływał w beczce - działkowicze często zbierają do takich beczek deszczówkę, ta była wyjątkowo niska.
Jeden całkiem czarny, drugi - rudzielec z białym krawatem. Nie było czasu się zastanawiać. Płot był giętki. Jak tu wejść, próbowałam od góry - nic z tego, nie sięgałam. Ale kiedy już myślałam, że nic z tego zobaczyłam dziurę w płocie - błogosławieństwo! Pocżtąkowo kotki bały się ale potem dorwałam oba. Wzięłam koty, smycz, siedzącego i przyglądającego się ze zdziwieniem moimi wygibasami, psa i poszłam do domu. Najpierw musiałam je trochę umyć, wysuszyć, dałam im jeść - oj miały apetyt! Zrobiłam im z pudełka po butach legowisko i zamknęłam w bezpiecznej, ciemnej norce - szafie. Spały długo...
Na trzeci dzień - jak tylko weszłam do pokoju, kociaki budziły się i z głośnym mrukiem witały mnie z uniesionymi ogonkami urocze...
Rudy, czwartego dnia, mimo potwierdzonej grzybicy, znalazł szczęśliwy dom - oby takich ludzi było więcej!!! Drugi...został.
To mój kolejny cud.
***********************************************************
Wszystkich, którzy chceliby uznać te historie za "trolla", z góry przepraszam, nie mój zamysł...
Jestem tu nowa i chciałam to komuś opowiedzieć...wiem, że na tym forum jest mnóstwo podobnych kocich i ludzkich historii...w imieniu uratowanych kociaków - dziekuję...przwracacie mi wiarę w człowieka - (nawet jeśli brzmi to patetycznie).