jak koteczka jest stabilna, znaczy dobrze
trochę mnie zastanawia, po co wet otwierał kota, skoro nie wyciął tego płuca? to znaczy, co właściwie zrobił? przecież kotce pewno ciężko z tym tworem w środku... poza tym nie wiem, czy taki niedziałający, zniszczony organ nie może być źródłem zakażeń? może Beliowen przeczyta i odpowie... chyba, że wet nie mógł wyciąć. Usunięcie płuca u tak małego zwierzęcia jakim jest kot - jest dość trudne, bo wszystko jest maleńkie. Klemens w czasie pierwszej operacji miał tylko ściągane ropsko z płuc, chirurg nie zdecydował się na wycinanie płuca, bo wszystko było zbyt opuchnięte, bał się, że nie da rady pozamykać naczyń. Klemciowi założono gąbkę wypełnioną antybiotykiem do środka. Po trzech tygodniach, kiedy okazało się, że ropa zbiera się w dalszym ciągu i właściwie wnętrze kota wygląda tak samo jak przed operacją - zdecydowaliśmy się otworzyć go po raz kolejny i zaryzykować wycięcie tego, co trzeba. Zabieg trwał ponad 6 godzin, kot musiał zostać pod tlenem, był dogrzewany, w stanie krytycznym, ale wylizał się. Po miesiącu jako wspomnienie pozostało tylko odrastające futerko z jednego boczku.
Nie jest smutny czy osowiały, normalnie gada, je, biega i bawi się. Tyle, że ciut szybciej się męczy i częściej odpoczywa po kilka minut.
No i weta kot musi mieć stałego, bo po wycięciu tych płatów zepsutych, w środku kota zrobiło się za dużo miejsca i zaczęły mu się przesuwać różne rzeczy, czasem serce ma pod gradłem, czasem nad żołądkiem. Jak wet nie zna zwierzęcia, to może się nieźle zdziwić
a w ogóle to skąd Ty jesteś? i kto przeprowadzał zabieg?
EDIT: przepraszam, doczytałam, że Kraków... nie znam tam lekarzy

Klemcia operowaliśmy na SGGW w Warszawie, tam nas skierował dr Niziołek. A właśnie, może byś spróbowała dostać się z Tycią na konsultacje do niego? Dr Niziołek jeździ po kraju na "gościnne występy", doradziłby co robić. To dzięki niemu Klemens żyje
