
W ostatni weekend minął rok od pojawienia się u nas Milusi. Nawet nie zauważyłam upływającego czasu. Może dlatego, że cały czas skupiona byłam na jej leczeniu, na łagodzeniu lęków, niwelowaniu uników... Gdy po trzech miesiącach udało sie wyciągnąć ją z zapalenia płuc, wyciszyć oddech i pożegnać wieczny katar, myślałam, że co najgorsze mamy już za sobą. Okazało się, że wcale nie. Że przed nami ciężka walka o uspokojenie koteczki, o to, żeby nauczyła się czuć pewnie. O to, żeby zrozumiała, że wszystko jej wolno, a na głaski wcale nie trzeba czekać, aż Duża zaprosi. Wreszcie tak długo musiałam czekać, żeby po otwarciu oczu rano albo po poobiedniej drzemce zobaczyć przed oczami jej biały pysio w bure plamki. I oczka wpatrzone we mnie w oczekiwaniu na drapanie po brzuszku.
Wiele razy wyrażałam ogromną wdzięczność dla Pani Doktor za to, że ani na chwilę nie zrezygnowała z walki o Milusię. Nie tylko o jej zdrowie, ale też o jej samopoczucie, komfort życia. Nie znajduję słów, żeby wyrazić wielkie podziękowanie. Mogę tylko zapewnić, że zawsze będę o tym pamiętać i że nasza Pani Doktor zostanie dla mnie Milusiowym Aniołem.
Od pierwszego dnia pobytu Milusi u nas, to Pani Doktor, a na początku również iwcia, krok za krokiem, niemal za rękę prowadziły mnie i mówiły, jak opiekować się tą schroniskową kotką.
Wiele razy słyszałam albo czytałam, że to cudownie, że Milusia do mnie trafiła, bo ma właściwą opiekę i że uratowałam jej życie. A rzeczywistość jest inna. Owszem, walczyłam o zdrowie Milusi, słuchałam się zawsze bardzo pilnie zaleceń Pani Doktor. Ale jeśli położymy na jedną szalę te starania, a na drugą to, co dała mi Milusia, okaże się, że dostałam od tej biednej, zahukanej koteczki znacznie więcej niż jej dałam. Nie da się zmierzyć wzruszeń, radości, uniesień, jakie stały się moim udziałem, gdy udawało nam się osiągnąć kolejne małe zwycięstwo w walce o koteczkę. Nie da się na nic przeliczyć tego, co czułam, gdy Milusia pierwszy raz sama weszła na moje kolana, kiedy pierwszy raz przytuliła pysio do mojego policzka, kiedy pierwszy raz nie uciekła z kuchni, gdy ją tam zastałam. Nie da się wycenić widoku Milusi, która - jeszcze nieśmiało - chwyciła myszkę i kilka razy ją sobie podrzuciła.
Tę część dedykuję właśnie Milusi. W podziękowaniu za to, co mi dała. Bo trzeba było roku, żebym zobaczyła, jaka jest naprawdę.
I jeszcze jedno: Milusia udowodniła, że o kotach nie wiem prawie nic. Że nie mam pojęcia, jakie są. I że trzeba ogromnej pokory, żeby żyć z nimi w zgodzie.
Wiem, że zaniedbałam wątek moich Szczypiorów. Wiele razy słyszałam to w słuchawce telefonu, czytałam na PW. Wiem i przepraszam.
Ale też dziękuję za telefony z pytaniem, co się dzieje, gdy przez cały dzień nie odzywałam się w wątku. Nawet nie wiecie, jak ważne to dla mnie jest. I obiecuję poprawę.
Link do poprzedniej części:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=73 ... f12935bae9