Witam serdecznie
Czytam często acz niezbyt regularnie forum i chciałam podzielić się z moimi spostrzeżeniami.Przyznaję nie wiem gdzie wrzucić temat.
Temat taki sobie przyjemny.
Mamy w domu "czlonka rodziny" wykastrowaną kotkę- dachowca. Mikusia ma rok i 8 miesięcy.Urody chyba przeciętnej, dla nas jednak piękna. Mieszkamy na wsi blisko miasta powiatowego. Mikusia jest kotem wychodzącym, ale okolica spokojna sąsiedzi powiedzmy życzliwi. Kotka bardzo lękliwa, bo z dzikiego stada.Oczywiście musiała zaliczyć już kilkakrotnie wizyty u wetów. W sumie widzialo ją już 4 weterynarzy, tych wizyt bylo okolo 8. Proszę sobie wyobrazić,ze żaden z tych wetów z wlasnej nieprzymuszonej woli nie próbował jej zbadać. Musialam za każdym razem domagac się, coby zajrzał do uszka, noska, pysia. Uważam,ze wiedza z tego forum jest nieoceniona, bo niestety realia leczenia zwierząt na prowincji mają się nijak do niektórych waszych rad. Być może ci sami weci inaczej podchodzą do leczenia kotów rodowodowych. Ciekawa jestem waszych spostrzeżen.