Żeby nie było wątpliwości: my nie chodzimy do tego pana z naszymi kotami. U pana Lisa była sterylizowana kotka, którą mam na tymczasie. Nie ja o tym decydowałam. Ja stanęłam przed faktem.
Nie będę klęła, choć mnie trzęsie.
Tak zaszywa koty pan dr Lis:
Dzisiaj rano szew malutkiej wyglądał tak (zrobiliśmy zdjęcia, bo zamierzałam zapytać na forum, czy szew ma prawo być tak zrobiony - wet, u którego ciachałam Gacka, robił szwy o jubilerskiej precyzji, w porównaniu z tym):

Rana jest dł. ok. 4 cm, odstępy między szyciami 2 cm. Całość nierówno i niechlujnie złapana trzema szwami.
Wieczorem zdjęłam kotce kaftanik i zobaczyłam to:
Na domiar złego TŻ ma awarię w pracy i musiał tam pilnie pojechać. Czekam na tę znajomą od kotki, żeby nas zawiozła do Krakvetu. Nie mam zaufania do żadnej całodobowej lecznicy w tym mieście, ale może szwy potrafią poprawić?
Kurka, wściekła jestem, wściekła, wściekła!
Miałam złe przeczucia, kiedy usłyszałam, że operuje kotkę ktoś, kogo nie znam. Znowu moje przeczucia się sprawdziły.
A może ja się czepiam, wredna wiedźma? Może tak ma być?
Edit: Już jesteśmy. Na szczęście obyło się bez szycia, dostaliśmy tylko antybiotyk, o którym panu doktorowi, co kotkę operował jakoś się chyba zapomniało. Tak jak i o jakiejkolwiek informacji, co kot przy operacji dostał. O książeczce zdrowia nie wspomnę.
Przy okazji nabyłam malutkiej kaftanik - może nie tak unikatowy jak moje arcydzieło, ale za to może wygodniejszy
