Wzięłam listek i posmyrałam cosia po nosku – przeraźliwe miau, lekko otwarte oczko i coś odsunęło łepek. Z powrotem do weta, a raczej do sklepu przed gabinetem. Szybka wymiana – ja za ladę torbę, pan zza lady podał mi karton i jakiś materiał. Kocio z wielkim miau dał się włożyć do kartonu.
Czekamy na swoją kolej. Wszyscy oczywiście okropnie się spieszą i nikt nie może mnie przepuścić. Pobieżne oględziny – pod ogonem jajka. Łapa rozwalona, śmierdzi ropa i nadal leci.
Wychodzi wetka na chwilkę – ooo, chciałam do pani dzwonić, bo nie mogę się wyrwać. Widziałam go. Dzieciaki go goniły i szczuły psami. Zaraz go obejrzymy.
Podchodzi jakaś pani – „ja znam tę koteczke. To od pani... na tak lubi dzieci, zawsze miauczy, gdy widzi dzieci”. Ja zaskoczona mówię – po pierwsze – kocur, po drugie – raczej dzieci nie lubi, bo krzywdę mu robiły, po trzecie – do karmienia i przytulania to każdy ma koty, a jak mu się krzywda dzieje, to nikt nie ma kota. Pani nic nie powiedziała i odeszła.
Wetka obejrzała łapkę. Ropa leci, kocio może na niej stąpać. Jak trochę się nie chodzi na niej, to ma kłopoty, ale jak rozchodzi, to można chodzić. Powiększony węzeł chłonny – od strony uszkodzonej łapy.
Mamy zapisany Delacin C (chyba dobrze odczytałam, jeszcze nie wykupiłam, bo u mnie nie mają), dostaliśmy tabletę na robale, za 10 dni wizyta kontrolna. Mieszkamy w piwnicy – mamy swój kartonik wyściełany, jedzonko, wodę i kuwetkę, nie mamy imienia, lubimy się przytulać, mamy ok. 2 lat i wyglądamy tak:

