Mogę się wypowiedzieć na temat lecznicy na Grunwaldzkiej.
Kilka miesięcy temu moja Niedźwiadka około 2 w nocy wlazła do komputera pozbawionego zasilacza i wychodząc z niego wydarła sobie dwa szerokie pasy skóry na plecach. Zamówiłam taksówkę i pojechałyśmy na Grunwaldzką - bo tam mam bardzo blisko. Przed wyjazdem zadzwoniłam do weterynarza dyżurnego, żeby go uprzedzić o przyjeździe, pomimo tego kiedy dojechaliśmy na miejsce pan doktor spał, czekałam aż otworzy mi drzwi około 10 minut, z krwawiącym kotem w transporterze, na zimnie. Otworzył - mocno śpiący. Najpierw wyraził się kilkakrotnie na temat tego, co sądzi o kotach, które robią sobie krzywdę w nocy i uogólnił kilka razy co w ogóle sądzi o kotach
... Potem, ponieważ rany wymagały szycia powiedział, że Niedźwiadce trzeba podać narkozę, zaprotestowałam - ponieważ byłyśmy kilka tygodni po sterylce - bałam się drugiej narkozy w tak krótkim czasie. Pan doktor wyszeptał coś na temat histerii powszechnej wśród kobiet i zabrał się do podawania znieczulenia miejscowego, najpierw poprzycinał sierść wokół rany - kilkakrotnie dźgając Niedźwiadkę nożyczkami, potem dawał zastrzyki w same rany - kot strasznie cierpiał i się szarpał, a pan doktor komentował... Ona miała cztery te rany, trwało to długo. Mi też puściły nerwy i pan doktor również pozwolił sobie na komentarz. Trzeba mu jednak przyznać, że samo szycie poszło sprawnie i już nic Misia nie bolało. Potem pan doktor dał antybiotyk, kazał przyjść za dwa dni i z przemiłym uśmiechem pozbawił mnie kasy na co najmniej tydzień, a może i dwa tygodnie życia - stawka nocno - weekendowa obowiązywała. Dobrze, że miałam wtedy tyle pieniędzy - początek miesiąca chyba był
.
Wszystko skończyło się dobrze - rany się błyskawicznie zgoiły, szwy ściągaliśmy już w klinice AR.
Nie wiem jak naprawdę jest w tej klinice, mogę wypowiadać się tylko na temat tego, niezidentyfikowanego zresztą z nazwiska lekarza, który wtedy miał nocny dyżur.
Ale ta lecznica mi osobiście nie kojarzy się dobrze - mojego pierwszego kota leczono tam swego czasu na zatrucie, podczas gdy było to uwięźnięcie przepukliny pępuszkowej, kociak nie przeżył. A na początku tego roku uśpiono tam bezdomnego kotka, który według słów osoby dostarczającej go na Grunwaldzką był kilka godzin wcześniej zupełnie zdrowy. Toczyła się nawet na ten temat dyskusja na forum.
Niemniej prawda jest taka, że gdyby w nocy coś stało się któremuś z moich kotów (stuk, puk w niemalowane) to pojechałabym tam chyba..., na pewno...