Okołoświątecznych przygód nie koniec.
Po Wigilii i nacieszeniu się prezentami dzieci postanowiły wrócić do lasu. I dramat - nie ma kluczy do domu. Kocice przecież nie otworzą. Przeszukana szafa, kurtki, samochód, parking. Jedyne dostępne klucze przepadły. Nikt się bardzo nie dziwił, bo moje Starsze Dziecko jest znane z tego, że miewa takie przygody. No ale małe już marudzą, jest ciemno i późno, koty zamknięte, w kominku na pewno wygasło - a nie ma jak wejść. I wtedy wpadłam na myśl, że może Paweł, który ma drugi komplet kluczy bo ma nam pociąć drewno, jest w Jarosławiu u mamy. I był! Miał właśnie jechać do Rzeszowa. Złapałam go w ostatnim momencie. Dobrze, że sąsiadów na dole nie było, to kamień spadający mi z serca ich nie przestraszył.
Sylwestra pojechaliśmy spędzić z dziećmi w Zielonym Domku. Zapakowaliśmy koło 19 wyżerkę, napitki i pościel i pojechaliśmy. Oczywiście tylko otworzyliśmy drzwi Rysia wybiegła na taras. Szprotka tylko wystawiła nos i stwierdziła, że za zimno. Wnieśliśmy przywiezione zapasy i powoli nakrywaliśmy do stołu. Siedzieliśmy, słuchaliśmy muzyki, ale Rysia nie przychodziła, więc wyszłam zawołać na zewnątrz. "Mamo, nie przejmuj się nią, ona zaraz wraca i się drze, żeby ją wpuścić" - powiedziała córka.
Ok, siedziałam więc, rozmawiałam, potem poszłyśmy z wnuczką poświecić latarką przez okno na piętrze, czy się Rysi gdzieś pod krzakami oczy nie świecą, ale świecił się tylko hologram na szybie samochodu.
W międzyczasie przynosiliśmy jedzenie i picie z tarasu, który służył nam za lodówkę
i każdy pogwizdywał na Rysię. Przy okazji zięć zapytał Siwego, czy mu się nie rozładuje akumulator jak ma włączony kierunkowskaz
i Siwy pogonił go wyłączyć. Przed 22 już wszyscy wychodzili i gwizdali. Rysi nie było. Starsze Dziecko poszło nawet na drogę poświecić i zawołać, a ja zapytałam Siwego, czy mu się udało wszystko za jednym razem przynieść z samochodu, bo trochę tego było. "No co ty" - powiedział Siwy - "przecież sama wiesz, ile samej pościeli było, trzy razy chodziłem".
"No to idź jeszcze raz do samochodu po kota" - powiedziałam i Siwy wrócił z Rysią na rękach. Kot był szczęśliwy, dzieci szczęśliwe a ja wreszcie mogłam spokojnie zjeść i się napić.
Biedna, jak ją wołaliśmy to włączyła kierunkowskaz, ale nikt nie zrozumiał znaków, które dawała
Byłaby siedziała w samochodzie do przyszłego roku...
A przygody skończyły się tradycyjnym wydłubywaniem Ryśki z kanapy, gdzie się zabunkrowała, kiedy w drodze powrotnej przyjechali się pożegnać.
To ja już poproszę trochę spokoju na resztę roku.