Przypomnę o Dyziu i reszcie.
Startujemy ze sterylkami, usiłuję ciągle wyzdrowieć i stanąć w szeregach klatkołapkowych żeby choć trochę pomóc karmicielce...
Karmicielka ciągle w ferworze opieki nad kotami, więc nie mamy zbytnio kiedy się spotkać, pogadać itd.
Ostatnia nasza rozmowa trochę mnie zasmuciła, bo Dyzio nadal się nie da złapać
i chyba z wetem spotka się dopiero przy okazji kastracji. Nie wiem jak w tym świetle wygląda jego adopcja, bo powinien znaleźć dom, ale jako kot unikający ludzi ma kiepskie szanse.
Myslałam że to im się potoczy jakoś lepiej, kiedy był w klatce to polubił głaskanie, mruczał, tulił się... Jak tylko został wypuszczony to od razu zadomowił się w stadzie, ale woli koty niż ludzi. Koło ludzi żyje bez problemu, śpi koło nich na wersalce, w wersalce, na fotelu obok, nie zwiewa jakoś straszliwie, ale dotknąć się nie da...
Cholera, kto zechce takiego pięknego Dyzia co się nie będzie łasił na zawołanie, albo będzie jak się nad nim trochę popracuje...?
Będziemy się pewnie widzieć, bo muszę jej pomóc przy " przeprowadzce".
Zburzyli nam kocie centrum - stare boksy magazynowe, gdzie miałyśmy koty. Tam karmicielka za zgodą firmy zagospodarowała boks , wsadziła dwie budki, kilka legowisk, miski itd, zamknęła na kłódkę tak że tylko koty mogły tam wejść. Karmiła tam koty przez ponad 10 lat , tam sie poznałyśmy. Z tych boksów wzięła do siebie koteczkę, Puśka też jest z tego rejonu, w ubiegłym roku z tych boksów zabrałyśmy Sykusia i Zeza , tam chodziłam jeszcze długo potem i monitorowałam koty.
Teraz to runie. Ehhh