Ledwie żyję. Modem odebrałam, uruchomię po powrocie do domu lub jutro. Coś jakby po mnie chodziło...
Rusia tak jakoś dziwnie chodziła - złapałam, a tu z gruczołów odbytowych kapie
. Było za późno, żeby do weta jechać, zresztą umiem więc opróżniłam. Nie wiem czy wiecie, jak to pachnie - ale mimo że w chusteczkę wszystko wyciskałam, mimo kilkukrotnego mycia rąk, do pracy pojechałam cokolwiek woniejąca (oczywiście ciuchy zmieniłam). Na szczęście (?) wpadłam do piekarni, gdzie kiedyś mieli dobre bułeczki z czekoladą - teraz niestety pączki smażyli i to nie pod wyciągiem. Fryturą jechało ode mnie całą drogę do pracy.
Aha - i słońce wyszło, balkoning był.
I jeszcze: w ramach wycinek przytaszczyłam do domu konar wierzby mandżurskiej, żeby zastąpił konar-drapaczek, który pojechał z Susu do Grażynki. Po 2 dniach wypuścił listki na tych pojedyńczych gałązkach, więc wsadziłam do ziemi, podlałam i tylko mam nadzieję, że koty nie będą go nawoziły. Po posianą lawendę już nawiozły i zaorały...