Dobry wieczór! Piszę tego posta, gdyż nie ukrywam - po prostu muszę. Wiem, że są tutaj ludzie, którzy mnie zrozumieją, a być może coś doradzą.
Moja kochana dziewczynka (około 7 lat, nie wiem dokładnie, ponieważ wzięłam ją ze schroniska) zachorowała. Nie jadła około tydzień - półtora tygodnia. Na początku trudno było mi stwierdzić, bo mam dwa koty, więc z miseczki ubywało. Po kilku dniach stwierdziłam, że może karma nie smakuje - akurat zmieniłam na Purizon. Kupiłam następną karmę - Disugual, ale też nic, a nigdy wybredna nie była. Czuć było, że troche schudła, ale boki dosłownie zapadły jej się z dnia na dzień. W środę wróciłam do pracy i zobaczyłam, że ma zapadnięte boczki. Ona zawsze była chudzinka, ale teraz to już po prostu została sama skóra i kości
Miała też dwa razy odruch wymiotny. W czwartek od razu po pracy pojechałam z nią do weterynarza (leczymy się u Pani Ewy w lecznicy Sfora w Łodzi), Pani doktor otworzyła pyszczek i powiedziała, że kot jest żółty. Dała kroplówkę, trzy zastrzyki, zrobiła wywiad, zaleciła badania krwi. Po powrocie do domu zjadła mokrą karmę, dziś rano również troche podziubała. Właśnie wróciłam z nią z pobierania krwi, jutro o 10:00 jedziemy po wyniki. Po powrocie wymiotowała (ale być może to z powodu stresu) i już około 10 razy była w kuwetce, grzebie, coś próbuje zrobić i wychodzi.
Wczoraj dużo czytałam o żółtaczce u kotów i w większości kończyło się to niestety śmiercią kotka (wszystkim właścicielom, którzy pisali o tym serdecznie współczuję, bo ja cały dzień płaczę z powodu choroby mojej kocinki, to co Wy musieliście przeżywać po śmierci Waszych kotków
). Mam jednak nadzieję, że bidulka wydobrzeje, bo naprawdę nie wyobrażam sobie jak to będzie bez niej
.