Któraś z kotek, chyba Kitka, po pobycie w lecznicy, przyniosła pchły... Odpchlenie stada (chyba aktualnie 33, ale mogę się mylić) kosztowało coś koło 700 zł (stronghold w dużych opakowaniach, dzielonych i coś do psikania). Jola bardzo dziękuje za wszystkie wpłaty, wszystko poszło do lecznicy a i tak dług się powiększył. Tymczasem dopłata za wodę w mieszkaniu wyniosła 180 zł od lokatora. Zapłaciłam, ale ja już naprawdę nie wyrabiam
Jola ma zepsuty zlew (korzysta z wody tylko w łazience), poza tym drzwi zamykają się na słowo honoru i trzeba je wymienić, w ścianach jest grzyb... Farba i drabiny nawet stoją, ale Jola nie ma siły sama się tym zając, ani oczywiście nie ma na malarzy. Chora jest, wzdęcia widać na odległość, a jeszcze kombinuje, gdzie by tu pójść coś zarobić, bo w maju jest komunia ukochanego wnuczka (Jola go właściwie wychowywała) i Jola koniecznie chce mu dać pieniądze - pewnie niedużo, ale nie ma nawet tego.
Myślę, że poza wszelkimi chorobami zabija ją stres, ciągła walka o każdy grosz. Koty głodne nie chodzą, są leczone (a stale kilka choruje, ostatnio bardzo chora jest jedna z Lusiaczek), ale poza tym już NA NIC nie starcza, a mieszkanie się sypie... Nie widzę wyjścia z tej sytuacji, to znaczy - wyjście pewnie będzie takie, że organizm Joli nie wytrzyma, a 30 kotów wyląduje w schronisku.
Dorcia co tydzień gra w totolotka, może trzymajcie kciuki, żeby coś wygrała, bo bez zastrzyku gotówki cała ta Joli działalność niedługo się zawali.
Dziś samochód zabił jednego z kotów, które Jola dokarmia.
Biegł na karmienie przez ulicę...