Hidung, obecnie Heisenberg, ma się całkiem nieźle. W domu powąchał miskę i kuwetę, po czym bezbłędnie zlokalizował legowisko i zaległ. Hołd w postaci smakołyka przyjął i po dłuższym zastanowieniu nawet zjadł. Wydaje się preferować suchą karmę. Wzgardził wątróbką
. Chwilowo kategorycznie odmawia zrobienia kupy, za to zakraplanie oczu znosi z godnością i stoickim spokojem. Nie wiem, co robił w nocy, ale jestem przekonana, że dostałam kilka razy po ryju jakimś cienkim, czarnym ogonem.
Huba starannie ukrywa entuzjazm i radość z przybycia nowego braciszka poprzez syczenie na niego. Troszkę się poizolujemy, zwłaszcza, że Heisenberg wali jak nieszczęście schroniskowym szpitalem, a ten zapach Hubuken miała na co dzień przez około pół roku.
Wczoraj nie było relacji, bo po powrocie ze schronu padłam i leżałam martwym bykiem. Bo to wszystko miało być zupełnie inaczej. Liczne osoby musiały pracować, również w weekend
, nad tym, abym w poniedziałek mogła radośnie wyruszyć z transporterkiem po Zwisłouchego 298/15. Na miejscu okazało się, że kocinek zdążył już ukraść serce opiekunce Asi i jakoś się musimy dogadać, bo kić jest jeden, a potencjalne pańcie dwie. Skonsternowana i na skraju paniki mła rozpoczęła dzwonienie po Revontuletach i jopopach: ratujcie, nie wiem, co robić. I uratowały
Revontulet zawyrokowała, że kotokształtną dziurę w moim życiu skutecznie wypełni Hidung. Po krótkich 3 godzinach w schronie, spędzonych głównie na kojącym mizianiu kotów do adpocji, udalo mi się uspokoić nerwy (chociaż koty mi się nadal myliły), a Asia skończyła pracę. Dwa kocurki zostały adoptowane i szczęśliwie dotarły do domu, poza tym uniknięto rozlewu krwi.
Poniżej Heisenberg zwiedza parapet. Jeszcze nie wie, że idzie dziś do weta