Witam Was serdecznie i wraz z moim Fryderykiem zgłaszam chęć udziału w konkursie. A oto ,,nasza historia", widziana moimi oczami:
,,Ten dzień zapamiętam do końca życia. Po tym, jak podjęłam decyzję, że chcę WŁAŚNIE JEGO, na dobre i złe. Tę drobną, niewidomą, czarną ,,kupkę nieszczęścia"...
Dokładnie 1. września 2013r. Fryderyk miał się wreszcie pojawić u mnie. Przygotowania czyniłam z największą starannością. Mieszkanie wysprzątane,
meble i wszystko, co mogłoby stanowić jakąkolwiek przeszkodę w poruszaniu się - usunięte i ustawione na swoim miejscu, fora i artykuły o ,,ślepaczkach" przestudiowane.
Miseczki i kuwetka przygotowane. Stary koszyk piknikowy usłany miękkimi poduszkami i ciepłym, żółtym kocykiem. Dookoła przywieszone ozdobne kokardki, których i tak nie zobaczy, ale może jednak spróbuje się nimi pobawić?
Kuleczka z dzwonkiem w środku radośnie pobrzękuje w oczekiwaniu na swojego przyszłego ,,właściciela".
Wreszcie telefon z informacją: ,,Już jesteśmy". Jest ciemno i dość chłodno, wrzesień. Ubieram się szybko i wychodzę moim gościom na przywitanie.
Widzę 3 pokolenia kobiet - Babcia, Mama i Córka. ,,Niezła asysta" - myślę

Panie idą w moim kierunku, trochę rozmawiamy, gdy prowadzę je do swojego mieszkania, ale tylko jedno zaprząta mi teraz głowę - jaki jest Ten Ktoś, kto ma się właśnie do mnie wprowadzić.
Panie wchodzą i pozwalam im się rozgościć. Rozkładają klatkę, instruują mnie, co do postępowania w początkowym okresie adaptacji, a ja czekam
tylko na moment...
No właśnie. Mała, czarna główka nieśmiało wychyla się z transportera. W tym momencie pierwszy raz Go widzę i czuję ukłucie w sercu. Ekscytacja miesza się ze strachem.
Zamiast oczu ma dwie wąskie, białe kreseczki. Wyraźnie próbuje słuchem rozeznać się w sytuacji. Widzę to, bo przechyla głowę w każdą stronę, z
której dobywa się jakikolwiek dźwięk.
Tak zagubiony, niepewny. W oczach stają mi łzy, ale staram się nie dać tego po sobie poznać i uważnie słuchać, o czym mówią do mnie Opiekunki. Już wiem, że
bez względu na wszystko BĘDĘ GO KOCHAĆ.
Ustawiamy Fryderyka w klatce i pozwalamy mu wyjść. Pierwsze swoje kroki kieruje do... kojca, który mu przygotowałam. Zupełnie jakby widział!
Po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczyna się myć.
Sprawia wrażenie zupełnie nieprzejętego sytuacją. Nasze zaskoczenie jest ogromne!
Po wizycie, gdy zgodnie stwierdziłyśmy, że Mały czuje się jakby trafił do Domu, zostaję z nim sama.
Siedzę na kanapie i On próbuje do mnie dołączyć.
Pierwsza przeszkoda. Chwytam go delikatnie i pokazuję, że wcale nie jest tak wysoko. Da radę! W końcu to MÓJ KOT

Chwilę później jest już przy mnie i pozwala mi się pogłaskać.
Czuję wzruszenie i szczęście.
Tego samego wieczoru nauczył się zeskakiwać z kanapy. W kolejnych dniach poznał kolejne zakamarki mojego maleńkiego mieszkania.
Widzę, że je zbyt szybko, jakby na zapas. Boi się też każdego dźwięku. Kiedy wychodzę do pracy i muszę zostawić go w specjalnej klatce, łamie mi się serce.
Ale wiem, że to dla jego dobra, tak trzeba.
Wkrótce zaczyna wprowadzać w moje życie własny chaos. Niszczenie mebli, brudzenie. Nie byłam na to gotowa, ale staram się reagować z cierpliwością
i zrozumieniem. Nie karcę, lecz wyrażam się stanowczym tonem. Wymieniam niektóre meble na łatwiejsze do czyszczenia.
Regularnie zmieniam żwirek. Podwajam starania o porządek.
Po wielu miesiącach zaczynają przychodzić efekty.
Fryderyk nic już nie niszczy.
Od początku staram się nie traktować go jak ,,kota specjalnej troski". Nie jestem przesadnie opiekuńcza, ale asystuję, gdy widzę , że coś może sprawić
mu trudność. Obserwuję uważnie.
Zdarzają mu się zachowania, których nie rozumiem - kręci się w kółko, bez ustanku, albo podchodzi i gryzie mnie bez powodu.
Staram się to przeczekać, choć nie jest łatwo. Blizny po zadrapaniach nie nadążają się goić. Jestem pełna goryczy, ale wiem, że jako Człowiek muszę sprostać odpowiedzialności, której się podjęłam,.
Wreszcie przychodzi więcej momentów, kiedy Fryderyk chce się po prostu się przytulić, a nie gryźć.
Zasypia ze mną, wtulając mi główkę pod brodę. Mruczy. Kocha mnie. Czeka, gdy wracam z pracy.
Dzielę się z nim tym, co mam dobrego, a mam coraz więcej, bo on uczy mnie cierpliwości i pokazuje, że można sobie radzić z życiem, pomimo oczywistych przeciwności.
Jest pełen energii i radości, którą mnie zaraża. Ma wspaniały charakter.
Jest moim NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM.
Jest moją dumą. Uwielbiam o Nim opowiadać. Przeważnie natrafiam wtedy na zaskoczone miny, które w trakcie rozmowy przeradzają się w podziw.
Nie potrzebuję podziwu.
Chcę, żeby ludzie zrozumieli, że niepełnosprawny kot jest w pełni sprawny uczuciowo i potrzebuje nas - ludzi, żeby móc cieszyć się życiem, które ma.
I które jest tak samo cenne, jak życie każdego z nas!
(Fryderyk stracił oczy w wyniku przebywania w warsztacie ślusarskim w Poznaniu.
Dziękuję wszystkim - Lekarzom i Opiekunom, którzy mu pomogli i doprowadzili do momentu, w którym mogłam go poznać i złączyć z nim swój los.
Dalej, RAZEM damy już radę!)
