Fakt, że mój osiedlowy las zamieszkany jest przez lisy i dziki - specjalnie mnie nie dziwi. Sarenkę tez kiedyś widziałam biegnącą po sanatoryjnych pagórkach.
Ale rodzina dzików na poboczu Wału Miedzeszynskiego, jakieś pół kilometra od Warszawy, wprawiła mnie w konsternację po raz kolejny.
Na szczęście, maluchy i mamusia pasły się spokojnie, przeczołgałam samochód obok nich, dopiero za mną zdecydowały się przejść na drugą stronę. Samochód jadący z naprzeciwka też prawie się zatrzymał, nic się rodzince nie stało. Cholera, to nie jest bezpieczne ani dla zwierzaków ani dla ludzi...
Ziuta dzielnie zniosła zabiegi, w drodze powrotnej już ze mną pogadała.
Wycinki poszły na hispat, ale podobno nie wyglądają źle. I tej wersji się trzymam.
Dzisiaj po pracy odbieram Bazylkę z TDT (kilkumiesięcznego). Pewnie znowu przeżyje traumę stada, którego nie znosi i którego się boi.
Może ktoś zlitowałby się nad Bazylką i dał jej jakiś spokojnieszy kącik?