Biało-bura, bardzo dzika i dwa maleństwa, 2-3 dniowe. Zaszyła się zaogrodzeniem sąsiedniej willi, wśród zeschłych gałęzi, bez żadnej ochrony przed deszczem. Zobaczyłam ją przypadkiem, szukając zaginionej kotki sąsiada. Leżała w wygrzebanym w ziemi dołku, osłaniając ciałem kociaki przed deszczem. Poleciałam z transporterkiem do właścicieli terenu - albo nikogo nie było, albo nie chcieli otworzyć (buraki potworne). Rozmontowując część siatki wstawiłam miseczkę z jedzeniem, na sznurku spuściłam oklejone folią i wyścielone pudło. Kotka najpierw syczała i warczała, potem uciekła. Po godzinie nadal jej nie było, więc zabrałam pudło, bo może się go boi. Nie wróciła. Maluchy piszczały, teraz są już cicho, kotki nie ma, jedzenie nie ruszone.
Nie mam szans, żeby tam wejść - przez siatkę nie dam rady, zresztą ktoś by wezwał policję. Jeśli kotka nie wróci, maluchy umrą. Jesli wróci, to jakiś czas pożyją. Nie mam pomysłu, co robić. Chciałam dobrze, a być może zabiłam te kociaki.
Zdjęcia kiepskie, ale w deszczu i przez krzaki lepsze się nie dały

edit: usunęłam durnowaty uśmieszek, który nie wiem dlaczego się pojawił