Na moim osiedlu jest trochę kotów. Mieszkam tu od października i nie znam tu prawie nikogo. Zaobserwowałam kiedyś, że w sąsiednim bloku, na parterowych balkonach przesiadują regularnie 3-4 koty, czasem dwa. Najwygodniej było mi myśleć, że to czyjeś koty wychodzące, to się zresztą wydawało oczywiste...Często, jak spiesząc się z pracy do domu przystanęłam chwilkę i popatrzyłam na nie...Jakies 2 tygodnie temu, wieczorem, zauważyłam, że jeden z nich, młoda bura koteczka, siedzi pod śmienikiem i walczy z jakimś brudnym ochłapem czy flakiem. Akurat miałam przy sobie puszki z karmą (wracałam ze sklepu), więc podeszłam do śmietnika, kicia uciekła na 3 metry, ale mnie obserwowała. Wyjęłam gołą ręką pecynę karmy, położyłam na ubitym śniegu i odeszłam na chwilę. Kicia rzuciła się wygłodniała i zjadła wszystko ze smakiem. Z ciężkim sercem wróciłam do domu...Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Od tej pory codziennie wychodziłam wieczorem z karmą i kiciałam. Bura kicia zaczęła mnie poznawać i podchodziła coraz bliżej, jak dawałam jej jeść to dawała się pogłaskać. Oprócz niej czasem podchodziły też 2 inne kocurki: stary, biało-szary, a właściwie brudno-szary, bo ta biel nadaje się do prania w odplamiaczu i młody inny młody kocurek. Cały czas nie byłam pewna, czy to nie zaniedbane koty wychodzące, bo prawie zawsze wieczorem czy rano, jak o godz. 6.30 idę na autobus, siedziały na jednym z balkonów. Nie było na nim nawet żadnej budki, ani kartonu. W czasie dużego mrozu one tam biedne spały...Tydzień temu, w niedzielę, nie wytrzymałam, zebrałam się na odwagę i wraz z nową forumową koleżanką (Skrzydełkomexico27) poszłyśmy do właścicieli tego balkonu porozmawiać. Chciałyśmy wreszcie wyjaśnić kwestię, czy te koty są tych państwa, jeżeli tak, to czemu nie są w zimie w domu, no i zacząć szukać domu przynajmniej tej oswojonej koteczce...
Rozmawiałyśmy z właścicielką balkonu. Pani powiedziała, że to absolutnie nie są jej koty. Ona miała niedawno kota wychodzącego, kocurka, którego niedawno przepędziły te 3 obce koty i kotek tydzień temu zaginął.
Te natomiast nie są jej na rękę, mieszkają tu od jesieni, ona ich nawet nie karmi i chciałaby, żeby sobie poszły, bo się boi sąsiadów, bo koty brudzą itp.
Sprawa była już jasna. Na drugi dzień chciałam nakarmić koty, ale ich nie spotkałam. Kicia pojawiła się w środę, dałam jej jeść, pogłaskałam, ale nie byłam jeszcze zdecydowana co robić: wziąć-nie wziąć? Mój mąż kręcił nosem, może gdybym się bardziej upierała....
Na drugi dzień pomyślałam, że trzeba coś z tym zrobić. Wprawdzie robi się coraz cieplej, ale Kicia prawdopodomnie może już być w ciąży, bo widziała, jak ją adorował jeden duży kocur...Problem polegał też na tym, że oprócz opornego na tymczasy TŻ, nie bardzo mogę sobie teraz pozwolić na wydatki związane z nową kotką (weterynarz, sterylka), bo nałożyło mi się ostatnio wiele wydatków związanych z przeprowadzką i innymi sprawami, o których nie ma sensu opowiadać.Zadzwoniłam do miejsca, gdzie byłam pewna, że coś mi doradzą - do fundacji Canis. Opowiedziałam o sytuacji pani Danusi, czyli szefowi fundacji. Pani Danusia zastrzegła z góry, że kota nie przyjmą, bo nie mają miejsca, ale mogą pomóc w sterylizacji. Uzgodniłyśmy, że kotka po sterylce będzie u mnie na tymczasie, a za jakieś 10 dni może się w fundacji zwolni miejsce i wtedy kotkę przyjmą. Poza tym stresowała mnie jedna rzecz - ostatnio bardzo późno wracałam z pracy-a kotce po sterylce trzeba zapewnić jakąś opiekę, nie wiedziałam, na ile jest oswojona, musiałabym ją zostawiać samą w domu w łazience na 12 godzin...Byłam przerażona, że nie dam rady. W każdym razie, uzgodniłyśmy z panią Danusią, że kotkę ciachnie się od razu na drugi dzień, czyli w piątek, a po pracy bym ją odebrała od weta i mogłabym poswięcić jej weekend.
Niestety, obdzwoniłam wetów współpracujących z fundacją i żaden dobry nie miał wolnego terminu na piątek, poza tym, nie wiadomo, czy stan zdrowia kotki pozowliłby na sterylkę i co wtedy? Musiałabym wracać z kotem do Mińska, a przecież musiałam iść do pracy. Same problemy. Pojechałam jednak w czwartek do Pani Danusi po talon, a ona przemyslała sprawę i kazała mi zawieźć kotkę od razu w piątek rano na tymczas do Pani Małgosi, która współpracuje z fundacją i trzyma w domu wiele fundacyjnych kotów.
Zostało mi już tylko złapać kicię. Wieczorem w czwartek wychodziłam parę razy, ale jej nie było...Udało się w piątek rano. Złapałam ja bez problemu, chociaż troszkę płakała w transporterze. W samochodzie wyjęłam ją i...zakochałam się!!! Kicia całą droge tuliła się do mnie jak niemowlę, ugniatała mi kurtkę, do tej pory mam dziurki


Pani Danusia niedługo umieści jej fotki na stronie CANISU, a ja postanowiłam też szukać jej domu. Niedługo wkleję tu jej zdjęcia.
Mam prośbę: jeżeli znacie kogoś, kto marzy o burej kici, to skierujcie tego kogoś do CANISU, niech się pyta o burą kicię z Mińska...
Boję się, że ona tam się załamie...Wiem, że jest w najlepszych rękach, tam ją otoczą opieką (ja ostatnio nawet nie mam czasu iść do dentysty, a z kotem trzeba jeździć do weta o rozsądnej porze)...Jednak nadal mam przed oczami jej piękne zielone oczy i pamiętam jak obejmowała mnie łapkami

Domku, znajdź się! Cudna kicia czeka!!!
To jest jej jedyne zdjęcie, jakie na razie mam, robione z oddali i nie oddaje urody kotki:
http://upload.miau.pl/2/21539.jpg