Zgodnie z sugestiami - oto nasze dwa chłopaki. W kolejności alfabetycznej, żeby było sprawiedliwie.
Bleys - małe rude demonię. Błyskawica, płomyk, iskierka i kuleczka rtęci w jednym, postrzeleniec, jakich mało. Nienawidzi nudy; kiedy nic się nie dzieje, już on się potrafi zatroszczyć o rozruszanie atmosfery... Bawi się wszystkim, co ma w zasięgu łapek, nagminnie pacyfikuje skarpetki. Interesuje się też wszystkim, zwłaszcza tym, co akurat porabia jego para Dużych (obwąchiwanie kanapki z pomidorem, czosnkiem i pleśniowym serem zmusiło mnie do refleksji, czy on jest wszystkożerny . Oczywiście nie zamierzam tego sprawdzać.). Gadatliwy niezmiernie, a do tego ma najwyraźniej pęknięty tłumik, tak głośno mruczy. Kiedy się nie bawi, robi się z niego piecuch - drapania i miziania nie ma nigdy dość i mam pewne podejrzenia, że łasiłby się nawet do włamywacza... ). Ponadto opanował trudną sztukę robienia oczek kotka ze "Shreka".
Corwin - czyli koteczek stąd. Dawniej zwany Hrabią, stąd jego arystokratyczne maniery. Czarny i poważny, rośnie z niego prawdziwy tajny agent. Wciśnie się we wszystkie zakamarki, w dodatku sprowadza kolegę na tę samą złą drogę. Jedzeniowo wybredny, ale za to bardzo posesywny, kiedy ktoś próbuje zabrać mu ukochane myszki-zabawki. Głaskanie? Owszem, ale najbardziej po brzuszku i po szyi. Sprawia pozory statecznego i rozważnego, ale tak naprawdę to nieustępliwy myśliwy, niech nikogo nie zwiedzie jego cudne, rozleniwione spojrzenie... Ostatnio cierpi na tę samą dolegliwość co kolega - pęka mu tłumik i rozmrukuje się coraz głośniej. Chociaż bardzo rozmowny ciągle nie jest. Raczej samotnik i nie lubi, kiedy zmusza się go do zabawy za wszelką cenę.
A oto najnowsze zdjęcie: