monochromatycznie i nie tylko

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto lip 10, 2007 14:10

:D :D :D

A Satynka razem z Lukrą to są moje ulubienice :1luvu:
Obrazek

saskia

 
Posty: 5042
Od: Pon gru 06, 2004 16:51
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob lip 14, 2007 13:16

Nie jesteśmy normalni - Lukrecja

Obrazek

Normalny człowiek jak chce sobie skomplikować choć troszkę swój żywot, robi sobie dziecię i wychowuje bezstresowo latorośl. My normalni nie jesteśmy. Jedziemy więc do Wałbrzycha, bo akurat dr Ewie założyli Internet i wypatrzyła tam koniecznie potrzebującego pomocy łaciatego dalmaciapka. Ja nie pracuję, więc jadę do towarzystwa. Co by się raźniej jechało znaczy. Pozornie. Przez drogę znieczulamy się browarem, bo przecież taka wyprawa w nieznane na pewno nadszarpnie znacznie nasze nerwy. Całe szczęście ze kierowca w postaci Janka się nie znieczula. Dojeżdżamy po 22. Czekają na nas bo wieziemy cały bagażnik darów. Ciemno i zimno więc oczywiście musimy się zgubić w szczerym polu i tracić zasięg, bo przecież to obowiązek niemal. No ale trafiamy. W schronisku nic nie widać bo nie mają oświetlenia. Nie widać też dalmatyńczyka. Mimo wołania, szukania jakby zapadł się po ziemię. Nic dziwnego. Wszystkie psy szczekają a on śpi. Przecież to prawie oczywiste, skoro jest głuchy.
Opada nam wszystko łącznie z rękami. Pakujemy gada do auta i już prawie wyjeżdżamy. W swojej naiwności postanawiamy jednak odwiedzić kociarnię. No jak to tak, jechać prawie 300 km i nie zobaczyć żadnego kota?
Wchodzimy, czystko, widno (!) i ktoś wrzeszczy. Małe, łaciate (!), bez mamy, no oczywiście, ze go tak nie zostawimy. Zabieramy, wsiadamy, żegnamy i się i jedziemy. Musimy skończyć się znieczulać i dojechać do domu, przed świtem. Jutro mam chrzciny. Jestem żoną ojca chrzestnego. Nie ma się w co ubrać i nie widzę na oczy. Ale mam czarno-białą kulkę pod kurtką i umówionego fotografa. No i mam znieczulacz w ręce.
W drodze powrotnej chce nam się jeść. Musimy coś zjeść bo umrzemy. Stajemy więc i zamawiamy schaby. Bez panierki bo łaciaci też chcą jeść. My się zadowolimy frytkami i byle czym. Może być 5 razy odsmażany kotlet nafaszerowany substancjami rakotwórczymi. Tylko na Boga, niech tamte dwa będą bez panierki i przypraw i czy świeże na pewno? Na 100%?
Jemy, łaciaci też, znaczy małe łaciate nie je bo za małe. Kładę na kolanach i karmię na siłę. Nagle łaciate znika. Nie ma! Zabrane z kolan przez łaciatego z tylnego siedzenia! Kulka w paszczy potwora! Wrzeszczymy, na darmo, wieli łaciaty potwór jest głuchy! Ja wyję, nerwy mi puszczają mimo znieczulacza, kotleta w panierce i frytek. Całe szczęście tylko mnie bo reszta działa bardzo szybko i już za chwilę puchata kula znów ląduje pod moją kurtką. Łaciaty Laufer okazuje się być kotożercą. Do domu z 200 km a ja jadę z zabójcą na tylnym siedzeniu!
W końcu dojeżdżamy i mimo bezsennej nocy jestem pełna energii mimo iż blada. W kościele postanawiam więc stać za słupem (czy Bóg wie jak to się nazywa) i nie rzucać się w oczy. W końcu jestem żoną ojca chrzestnego. Dziecku znajdujemy niańkę więc możemy troszkę odpocząć i znów się znieczulić. Nie czuję nóg, rąk, mam podsinione oczy i kocie dziecko u opiekunki. Najchętniej bym się położyła ale muszę siedzieć za stołem i udawać, że jestem w siódmym niebie.

Szukamy domu
Zaczynamy się rozglądać za domem. Ilekroć tylko zaczynamy Lukrecja w stanie krytycznym trafia do lecznicy. Najpierw „leci przez ręce” – pobyt u dr Ewy, potem znowu. W końcu znajdujemy dom, a raczej dom się sam znajduje, w lecznicy i jednocześnie przez forum. Piejemy z zachwytu nad domem i szczęściem, które nadejdzie w piątek. Jest wtorek. Siedzę sobie spokojnie przy kawie i słyszę wrzask z balkonu. Lukrecja leży i wrzeszczy i się nie rusza… Taksówka, weterynarz, auto teściowej, drugi weterynarz, rentgen, diagnoza – złamanie biodra i kości jak u królika. Lukrecja nie przyswaja wapnia. Przeprowadzka piątkowa odwołana. Lukrecja ulokowana w kojcu, nie rusza się.
Dwa tygodnie kojcowania owocuje pierwszym nieśmiałym podniesieniem się kocięcia i ostrą grzybica na słodkiej gębie Lukrecjowej. Jesteśmy twardzi, byle do przodu. Spędzamy więcej czasu w lecznicy niż w domu, ale skoro i tak nie pracuje to przynajmniej spędzam czas pożytecznie. Czemu nie przyswaja wapnia? Znam już wszystkie panie i panów przychodzących do lecznicy, a wszystkie panie i panowie znają Lukrecję. Najwspanialszy dom na świecie okazuje się być najwspanialszym bo czeka cierpliwie aż mała się wyleczy. Mała się jednak nie wyleczy.
Telefon późnym wieczorem, Lukrecja gorzej czująca się została w lecznicy. Telefon oczywiście z lecznicy, a jakże. „Lukrecja umiera”.
Maciej, mój niemąż jeszcze zamyka się w łazience i wyje.
Ja nie wyje bo Lukrecja żyje i myślę co robić?
Rano, cała noc nieprzespana. Przeżyła.
Po jakimś czasie zostaje postawiona diagnoza – niedoczynność hormonu tarczycy. Nie oddajemy jej bo ją bardzo kochamy, bo jest z nami bardzo długo, bo tyle razem przyszliśmy i w ogóle. Mamy czwartego kota.
Mijają dwa lata. Lukrecja żyje, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi, a przede wszystkim fachowe pisma weterynaryjne i pan profesor specjalista twierdzi, ze powinna życ do drugiego roku życia. Ma dwa i pół. Jest rozpuszczona do granic możliwości. Zazdrośnica i terrorystka. Je tylko pierśi z kurczaka i potrafi wymóc dokładki, choć być ich nie powinno. Ma wieczne problemy z zaparciami. Jest ukochanym kotem Maćka. Kotem miniaturowym. Jako jedyna jeździ do lecznicy w wiklinowym koszyku na ziemniaki. Bez zamknięcia. Ma 28cm długości. I krzywe nogi. Często mam na nią nerwy, zwłaszcza jak nie korzysta z kuwety. Ale kocham drania, co zrobić?
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob lip 14, 2007 13:36

Magda, Ty rzuć tę swoją głupią robotę i książki zacznij pisać.
Sensacyjne. :D
Obrazek

pisiokot

 
Posty: 13011
Od: Śro maja 03, 2006 15:37
Lokalizacja: Łódź

Post » Sob lip 14, 2007 13:41

Pieknie piszesz, naprawde.ps a w kościele to mogly byc kolumny, filary lub jezeli stoja przy scianie to pilastry 8)
Żegnaj Budusiu......tęsknimy

moś

 
Posty: 60858
Od: Wto lip 06, 2004 16:48
Lokalizacja: Kalisz

Post » Nie lip 15, 2007 10:50

Dlaczego nie jestem bogata - Gracjan

Obrazek

Będę bogata! Mam już plan działania teraz tylko zbiorę siły by go zrealizować. Mam już dokładny biznes plan związany z ogromnym przypływem gotówki. Wybuduje chałupę w górach, mam już upatrzone miejsce (na pewno mi sprzedadza ojcowiznę jak hojnie sypnę groszem), w głowie projekt domu i wszystko, wszystko ustalone. Maciek nic w pracy nie powie do końca budowy domu, będziemy udawać, ze nic się nie dzieje. Nawet auta sobie nie kupimy, znaczy kupimy tylko stare, żeby nikt się niczego nie domyślił. Jest 19.30, muszę się pospieszyć. Wcale to nie jest takie proste bo jest -30st i trzeba się grubo ubrać, koty przegonić z przedpokoju żeby żaden nie uciekł między nogami no i zastanowić się, którą drogą iść, żeby szybko dojść i żeby człowiekowi przez drogę nos z zimna nie odpadł.
No więc ubieram się i robie wszystkie wyżej wymienione czynności, oczywiście nie po kolei bo po kolei się nie da, bo jak nie jeden ukradnie szalik to znów ktoś schowa klucze i musze się znów rozebrać bo od tego latania i szukania się cała spociłam. Po 20 minutach wychodzę. Sukces!
Lecę, bo czasu mam mało. Do losowania została godzina. A ja dzisiaj wygram w totolotka tylko musze wysłać kupon. Pędzę, nos mi z zimna odpada a tu wychodzi taki jeden czarny. Na środek ulicy i miauczy. W czarne koty i pecha nie wierzę więc nie pluję przez ramię tylko pytam czarnego co się dzieje? Dalej miauczy i przestępuje z nogi na nogę. A żesz Ty! Cap czarnego pod pachę bo czasu nie mam i powrotem do domu. Nakarmię drania, ogrzeje się, byle tylko zdążyć wysłać totolotka!
Nie zdążam oczywiście, bo Czarny chce natychmiast jeść, reszta chce natychmiast zobaczyć kto przyszedł, ja spocona latam pomiędzy pokojem zamkniętym z przyczyny przebywania w nim Czarnego a kuchnią otwartą bez przyczyny, za mną ciągnie się sznur Niezadowolonych i Ciekawskich, ja się spieszę, gorąco mi, nakładam jedzenie dla Czarnego, reszta tez chce, już, natychmiast. Wrzeszczę, przeganiam towarzystwo, w końcu się poddaję i nakładam żarcie i ze złością stwierdzam, ze nie zdążę, że za późno, że przeszło mi koło nosa coś koło 6 milionów złotych.
Wściekam się więc na towarzystwo. Obiecuję pourywać ogony koło samych d… Idę do Czarnego a ten z miną niewiniątka wdrapuje mi się na kolana i podgryza miłośnie za nadgarstki. Dobra, kiedy indziej sobie wygram te marne 6 milionów.

5 dni horroru i odmrożonych palcy
Gracjan znalazł dom – przeprowadzka po Nowym Roku. Ludzie mili, przyjeżdżają, Gracjan mniej miły ale to już wiemy od dawna. Ciężko dogodzić Hrabiemu. W każdym razie wszystko już ustalone.
Jutro wielki dzień – Maciej z Gracjanem leży na kanapie, bydle obejmuje mojego już męża i słodko śpi. A mąż też słodko mówi, ze on taki kochany, że może niech zostanie, że tak się przyzwyczaił, ze zawsze razem śpią po nocnej zmianie. Nie! Dobrze, że ja tu chociaż mam głowę na karku. Idziemy spać w niezgodzie. Faceci to myślą, że „wszystko jakoś się ułoży”. Dobrze, że ma mnie.
Gracjan pojechał, ludzie przemili, 5 razy im przypominaliśmy, żeby otworzyli kontenerek w domu dopiero, bo pani już koniecznie go chciała przytulać. Maciek ten kontenerek sprawdził jeszcze w przedpokoju. Gracjan ma pisać na forum codziennie co u niego słychać. Umowa podpisana, pojechał w świat. Ten Świat to jest 30 minut jazdy od nas. Tramwajem. Samochodem to nawet 20 jakby światła pasowały.
Mija 30 minut – telefon. Odbieram i nic nie rozumiem. Uśmiecham się o 30s za długo zanim pojmuje co do mnie mówią. Jak to uciekł? Jak to uciekł? Przecież jest -30st …
Wzywamy pana taksówkarza, Pan nie przyjeżdża przez 5 długich minut, cholera jak długo, nie mogę sobie znaleźć miejsca, dzwonię do dziewczyn, ryczę, nie myślę w ogóle konstruktywnie. Przyjeżdża Pan taksówkarz i pędzimy. Mijają kolejne minuty, po pół godzinie jesteśmy. Jest ciemno, jest bardzo zimno, szukamy, nigdzie go nie ma. Przyjeżdżają kolejne osoby. Mam ochotę zabić babę ale tego nie robię. Wracamy po 24 do domu. Znaczy ja wracam bo Maciej musi jechać do pracy na nocna zmianę. Chce mi się wyć. Kładę się do ciepłego łóżka z wyrzutami sumienia. Ja pod pierzynką, on Bóg wie gdzie. Sam. Na obcym osiedlu…
W pracy traktują mnie ulgowo, chodzę i wyję. Jeździmy tam przed i po pracy. Poznajemy wszystkie karmicielki. Mija pięć dni i większość już traci nadzieję. Nie poddam się do cholery. Jeśli wybrał wolność to niech go zobaczę szczęśliwego. Nie widzę, więc szukam.
Sobota rano, łazimy po tym cholernym śniegu nie czując palcy. Wracamy. Mam telefon od dziewczyny z forum. Chyba go widziała. Jedziemy – nie ma. Wracamy. Mam telefon od Pani Karmicielki. Ma Go! Wzywamy Pana taksówkarza. Znów się grzebie chyba z 3 minuty. Jedziemy. Popędzamy go. Dojeżdżamy. Pędzimy do Pani Karmicielki. Ma Go! Jest! To on! Chudy, wyziębiony, ale jest! Cały i zdrowy! Dziękujemy, całujemy Panią, zawozimy jej karmę, skaczemy, przytulamy siebie i Jego. Wracamy do domu. Razem. Już wiemy, ze Go nie oddamy.
Gracjan, Hrabia nad Hrabiami. Wielki Patrz na mnie i mnie nie ruszaj. Albo ewentualnie ale najpierw umyj ręce. Zupełnie nie planowany piąty kot w naszym mieszkaniu.
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie lip 15, 2007 11:21

Żyję w innej czasoprzestrzeni i innym świecie ostatnio i nawet nie wiedziałam o istnieniu tego wątku :oops:
A historia Gracjana, mimo iż ją znałam, sprawiła że poryczałam się jak dziecko...

mokkunia

 
Posty: 22181
Od: Wto gru 20, 2005 18:14

Post » Nie lip 15, 2007 12:08

Ja tez sie poryczalam, to naprawde wzruszajaca historia i pieknie przekazana.
Żegnaj Budusiu......tęsknimy

moś

 
Posty: 60858
Od: Wto lip 06, 2004 16:48
Lokalizacja: Kalisz

Post » Nie lip 15, 2007 12:40

ehhh :D :love:
kazdy chyba zaczynał od jednego ;)
nasze Obrazek potwory ;) + Fela i Frania na DS

pilne! Jajek i Dodek szukają dobrego Domu :)

xandra

 
Posty: 11042
Od: Nie paź 31, 2004 21:31
Lokalizacja: Warszawa, Bielany

Post » Nie lip 15, 2007 17:20

Nie rozglądaj się kobieto – Cyryl

Obrazek

Od pewnego czasu na naszym osiedlu błąka się łaciaty kot. Jak łaciaty to koniecznie muszę się dowiedzieć skąd, dlaczego i w ogóle. Bo łaciatych w naszym stadzie podwórkowym nie było i nie ma. Znaczy teraz jest. Więc robię wywiad i zaglądam nawet do komórki mojej sąsiadki zwanej jadalnią, ale łaciatego nie znajduję. Za to spotykam go pod drzewem pędząc na wezwanie do babci Zosi – już i natychmiast więc podchodzę tylko i pod krzak zaglądam i widzę brudnego łaciatego co dziki wcale nie jest i wielką przepuklinę. Pędzę do babci i wracam. Łaciatego ani śladu.
Opowiadam o tym, wszystkim Maćkowi i postanawiamy łaciatego spotkać po raz drugi. Jako, ze mamy w domu nadkomplet a izolatkę w postaci naszej sypialni tylko jedną, jedziemy do castoramy celem nabycia drzwi do kuchni, które to żeśmy nieświadomi zdemontowali przeprowadzając się do naszego mieszkania. Kto by pomyślał, ze brak drzwi i zawiasów kiedyś spędzi nam sen z powiek. Spędził.

Drzwi są cholernie drogie, harmonijkowe tanie, ale się nie nadają, więc wpadam (ja!) na genialny pomysł zamontowania drzwi od szafy. W końcu jesteśmy normalni i możemy jak normalni ludzie mieć drzwi do szafy w kuchni. Tak tez czynimy i oszczędzamy jakieś 400zł. Bóg dał mi głowę do interesów jednak.

Moja kilka dni, idziemy na zakupy jak normalni ludzie – czyli w niedzielę do pobliskiego marketu. Bo normalni ludzie niedziele spędzają na zakupach w marketach i my tez chcemy – choć raz. Więc idziemy. Na zakupach jest bez sensu, pełno normalnych z dziećmi, głośno, tłoczno i w ogóle. Czekamy z 30 minut w kolejce do kasy i wychodzimy z pięcioma reklamówkami jednorazowego użytku, które służą nam głównie do sprzątania kuwety. Słońce świeci, piękna pogoda, więc się nie spieszymy i idziemy prawie na spacer (spacer to byłby gdybyśmy nie dźwigali tych wielkich siat, no ale udajemy, że prawie nie dźwigamy).

Dochodzimy w końcu do naszego domu a tu koło śmietnika, pod wielkim drzewem śpi łaciaty. Brzuch w górze, przepuklina na pełnym słońcu. Więc rzucam siaty i lecę w jego stronę. Sąsiadki się zebrały, całe koło różańcowe a ja biegnę, zakupy na ziemi, można by rzec, ze włos rozwiany, ale w moim przypadku to nie możliwe, bo zawsze mam mocno spięte. Dochodzę w końcu do łaciatego a ten do mnie gada. No to niewiele myśląc cap drania pod pachę i idę do domu. Mój mąż z siatami, ja z łaciatym, koło różańcowe z tematem do plotek.

Łaciaty zostaje umieszczony w kuchni. Kuchnia to miejsce zaszczytne i najważniejsze. Mimo, że ma drzwi do szafy (dla niepoznaki oczywiście). Tłumaczę to więc łaciatemu za każdym razem kiedy wyje w niebogłosy i użala się nad losem kota zamkniętego. Głupiś, każdy by się dał pociąć za szlaban w kuchni. Karmimy drania i pakujemy w transporter celem wywiezienia do weterynarza. Łaciaty zżera i wyje i nigdzie jechać nie chce. Mamy to w nosie i pakujemy go do kontenerka i wywozimy mimo wszystko. Zostaje obejrzany, oceniony na dwa lata i umówiony na kastrację, bo jajka ma wielkie i w ogóle to jest śmierdziel, brudas no i ma przepuklinę – wytnie się przy okazji jajek.

Tydzień siedzenia łaciatego w kuchni wspominamy jako tydzień odpokutowywania za grzechy. Poranna kawa – bardzo chętnie, ale już nie w domu, bo łaciaty jako rezydent kuchenny, pełno jajeczny wytwarza woń nie do opisania. Całe dnie słyszymy lamenty. W nocy kiedy gasimy światło – lamenty. Nie śpimy, w pracy ledwo chodzimy, jesteśmy u kresu wytrzymałości.

„No i po co Ty kobieto się rozglądasz idąc do babci? - szepcze mój mąż o 2 w nocy. Szepcze co by łaciatego nie obudzić, niech myśli, ze śpimy. Bo śpimy prawie, w każdym razie usiłujemy przespać choć 5 minut. „Nie wiem, już nie będę, obiecuję” . Sama tego gorąco żałuję.

Kastracja i kłopot z głowy

Nadszedł dzień radości i spełnienia! Dziś łaciaty jedzie na kastrację. Nie dostał śniadania – wrzask! I wywieźliśmy drania przed pracą do Ewy. Niech jej się powydziera ;) Do 11 ;)
Odbieramy łaciatego bez jajek. Jest głodny i nieprzytomny. Nie ma przepukliny. Nosi kaftanik. Wyszedł na pokoje. Nie wydziera się! Bardzo lubi koty. Uff, przesypiamy noc po raz pierwszy – całą

Szukamy domu i znajdujemy

Cyryl ma dom. U Pani w Kaliszu. Pani nie przyjedzie ale my możemy go zawieść. Przytył a my go nie potrafimy odchudzić. Mamy dużo kotów i nie dajemy rady pilnować grubasa. Pani ma tylko jedna kotkę i masę pytań. I obaw. Wszystko wyjaśniamy. Mailujemy przez dwa miesiące. W końcu przychodzi zima. Nadal mailujemy. Staje się to naszym zwyczajem. Mailowanie z Panią od Cyryla. W końcu uświadamiam sobie, że to wszystko trwa już bardzo długo. Więc trzeba podjąć decyzję. W te albo wewte. Pani się nie odzywa. My czekamy. Do tej pory. Cyryl zostaje. Mamy szóstego kota i… ostatniego, mam nadzieję.
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Pon lip 16, 2007 14:02

Piękne historie, pięknie opisane Obrazek

Pychol Cyryla - Obrazek

Mam nadzieję, że to nie koniec opowieści i po wspominkach zaczną się relacje z życia codziennego, obficie okraszone zdjęciami Obrazek
Obrazek Przestępcy iSiedzieć

Kicorek

Avatar użytkownika
 
Posty: 30209
Od: Pon sie 30, 2004 9:47
Lokalizacja: Warszawa Żoliborz/Bielany

Post » Pon lip 16, 2007 15:54

Swietnie piszesz swoje opowieści Magija :ok: Fajnie że trafiłam na ten wątek ,wzruszyłam się ,tyle w tych opowieściach uczucia i poczucia humoru :)
O futerkach wspaniałych nie wspomnę :1luvu: Już jestem waszą fanką :wink:
ObrazekObrazek

amyszka

Avatar użytkownika
 
Posty: 24121
Od: Czw mar 22, 2007 14:26
Lokalizacja: Bolesławiec Śl.

Post » Pon sie 06, 2007 19:05

Pierwszy dzień urlopu
W końcu mam urlop, czekałam na niego cały rok, teraz dopiero sobie wypocznę. Znaczy nie wypocznę, ale ponadrabiam wszelkie zaległości. W tym kocie. Weekend do urlopu się nie wlicza więc przez ostatnie dwa dni nie czuję jeszcze urlopu, ale dziś, drodzy Państwo, w końcu nadszedł dzień najmilszy. Ponieważ od jakiegoś czasu zamierzamy zmienić nasze osikane przez Lukrecję podłogi, więc dziś przy pomocy maminej karty kredytowej mamy zamiar nasze marzenia urzeczywistnić. Jedziemy więc do Komfortu, ścinamy trochę drogę omijając korki tych naiwnych, którzy się spieszą do pracy. My się nie spieszymy, ale szkoda nam czasu więc jedziemy przez parking przed marketem. Uśmiechy od ucha do ucha, kartki z wymiarami, piękni, wyszykowani jedziemy po nowe podłogi. Daleko jednak nie zajedziemy, bo właśnie uderzam w bok samochodu z którym się mijam na za ciasnym zakręcie. Łuup i po pierwszym dniu urlopu. Łamie mi się zderzak, błotnik mam wgnieciony, maska mi się trochę wygina. Zjeżdżam, nie panikuję, bo nie widzę tychże obrażeń mojej pięknej micry. Wysiadam, czekam na babę, którą skasowałam, w tym czasie oceniam straty. Trochę mi się uginają nogi. Spoglądam na baby auto, zanim baba wysiada i nogi mam zgięte jeszcze bardziej (dobrze, że nie noszę spódnicy). No i zaczyna się. Baba krzyczy, ja nie, bo moja wina ewidentnie, miałam zaćmienie umysłu, nie wiem sama co. Przyznaję się do winy i próbuję załagodzić sytuację, która jest nie do załagodzenia. Akurat nie mam wolnych 2 tysięcy więc piszemy oświadczenie. Nogi mam zgięte cały czas. Umawiamy się z babą za dwie godziny u naszego mechanika i jedziemy na spotkanie z moją mamą. Mnie się już nie chce nic. Puszcza mi wszystko i wyję. Dzwonię do naszego kociego experta od spraw ubezpieczeń, dowiaduję się strasznych rzeczy, ale się nie poddaję, w końcu mam urlop, mam mieć remont, nic tego zmienić nie może.
Jedziemy więc kupować podłogi. Ponieważ mam kota, który uwielbia sikać poza kuwetą stan mojego parkietu jest, delikatnie mówiąc – nieświeży. Oczywiście bardzo lubię drewno, ale w moim przypadku odnowa mojej pięknej 20-letniej podłogi jest niemożliwa, ze względu na przekichaną Lukrecję. Decydujemy się więc, dla dobra ogółu na przepiękna wykładzinę elastyczną, czyli swojsko i prosto z mostu waląc PCV. Kupujemy podłogi narażając się na obniżone o ratę wynagrodzenie przez najbliższy rok. Nie powiem, ze jestem szczęśliwa, cały czas myślę o konsekwencjach rozbicia mojego ślicznego auta, Za cholerę nie mogę przestać.
Po zakupach pędzimy prosto do baby poszkodowanej, dzwoniła do mnie już kilka razy, a nazwa na wyświetlaczu nie daje mi zapomnieć o porannym zajściu – „wypadek” dzwoni… wrr. Na miejscu okazuje się, że wszystkim opadły już emocje, więc na spokojnie spisujemy nowe oświadczenie, wypisując wszystkie szczegóły o których wcześniej zapomnieliśmy. Okazuje się, że pani ma chorą mamę, której dożycia potrzeba koncentratora tlenu. Ja jako, że pracuję u lekarza, wykonuję szybki telefon do pracy (w pierwszy dzień urlopu!) i bardzo skrótowo (mam mało na koncie!) wyjaśniam, ze miałam wypadek, że potrzebuję załatwić dla pani koncentrator tlenu i że już, w tej chwili. Oczywiście, jak to zwykle bywa z mężczyznami zostaję źle zrozumiana i już za chwilę wszyscy są święcie przekonani, ze prawie uśmierciłam człowieka – faceci w ogóle nie potrafią logicznie myśleć, niczego nie rozumieją i potrzeba naprawdę z 10 minut żeby im cokolwiek wyjaśnić, najprostszego. Przecież wiadomo było od razu o co mi chodziło. Wściekam się więc , odbieram jeszcze kilka telefonów, w których tłumaczę, ze mam TYLKO skasowany błotnik i zderzak, a pani ma TYLKO skasowane drzwi i odkładam słuchawkę bo pada mi bateria.
Następne dni pseudo-urlopu
Jedno jest pewne, kiedy normalny człowiek ma urlop, to odpoczywa, my zapewne do normalnych zaliczyć się nie możemy, więc kładziemy wykładziny całym mieszkaniu. Przecież to wszystko się zrobi samo, raz, raz. Samo się nie robi. Zaczynamy więc we wtorek święcie przekonani, że spokojnie zejdzie nam na to dwa, góra trzy dni. Tyramy od rana do nocy, mijają trzy dni – jesteśmy w polu. Pracujemy ciężej niż gdybyśmy urlopu nie posiadali. Mamy skrajnie zaniedbane koty – wiadomo, nie podajemy im śniadania o godzinie szóstej rano, sami też jesteśmy skrajnie zaniedbywani, przez siebie i przez kociastych, skrajnie obrażonych na skrajnie patologiczny urlop. Nienawidzę urlopu po 4 dniu kładzenia podłóg. Najchętniej poszłabym do pracy. Pracę kończę o godzinie 15, urlop kończę o godzinie 23 – nie mam siły na taki urlop, ratunku!
W szóstym dniu urlopu w końcu wychodzi słońce, znaczy generalnie jest pochmurno, ale w końcu mogę poodkurzać i karmię koty o ludzkiej porze! Ku radości ogółu! Sprzątam więc, wyciągam koty z poprzestawianych szafek, dosuwam, przysuwam, przesuwam, widzę koniec! Koniec widzę!
Widzę też zasikany róg wykładziny, szybko ścieram, co by mojemu współtwórcy Sajgonu pod nazwą urlopowa wymiana podłóg nie stanęło serce i nie opadły ręce, bo jeszcze będę go potrzebować do wykończenia całego tego przedsięwzięcia.
Podsumowując – przez tydzień udało mi się coś zniszczyć i coś naprawić, nie udało mi się odpocząć, udało mi się na tyle wkurzyć moje własne koty, że teraz zapewne uważają, ze urlop jest najgorszą możliwą rzeczą, która może im się przytrafić (ten dwunożny urlop oczywiście). Jednak nie było tak źle, ale nie powtórzę tego w przyszłym roku. Howk.


no nie, i gdzie teraz zjemy kolację?
Obrazek

muszę tu wszystko sam nadzorować
Obrazek

hehe, zaraz zabiorę Ci śrubkę :P
Obrazek

człowieku, przestań wiercić, ja tu śpię!
Obrazek

istny sajgon, jak widać tylko ja dostaję gęsiej skórki, niektórzy sobie po prostu śpią :roll:
Obrazek

albo się obijają...
Obrazek :P
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Pon sie 06, 2007 19:43

Madzia,
podłogi piękne, warto było się pomęczyć
ja też miałam urlop remontowy, więc Cię rozumiem :wink:

a w ogóle zaaaaaaaaaczytałam się... :D
Obrazek

pisiokot

 
Posty: 13011
Od: Śro maja 03, 2006 15:37
Lokalizacja: Łódź

Post » Wto sie 07, 2007 7:59

chyba sobie kupię PCV... :wink: tylko urlopu już nie mam :lol:
Georg ['] Klemens ['] Miriam [']

Georg-inia

 
Posty: 22395
Od: Czw lut 02, 2006 12:13
Lokalizacja: Łódź

Post » Wto sie 07, 2007 22:29

Jednym słowem - ciekawy urlop :D
Tylko ciut męczący :roll: :lol:
Obrazek Przestępcy iSiedzieć

Kicorek

Avatar użytkownika
 
Posty: 30209
Od: Pon sie 30, 2004 9:47
Lokalizacja: Warszawa Żoliborz/Bielany

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 309 gości