Napisałam na wnerwionych, ale i tu wrzucę
"Wnerwił mnie
monsz. Wczoraj wieczorem, ale tak, że jeszcze mnie trzęsie.
Wyszedł sobie na klatkę schodową po skrzynkę z kwiatkami i zostawił otwarte drzwi. Nie widziałam tego. Czytałam książkę, potem się kąpałam. Chłop spokojnie poszedł spać, syna nie było.
Ok 23 zapukał sąsiad "z dołu"z pytaniem, czy nam kotek nie zginął.
Okazało się, że wychodził z psem na spacer i zobaczył kotka siedzącego na schodach. Kotek wparował do nich do mieszkania (taki sam układ, jak u nas) i zadekował się za sofą. Wyciągnęłam, patrzę - Gutek. Sztywny ze strachu. Jak go niosłam na górę, do zaczął szaleć. Mam podartą bluzę od piżamy i poharataną rękę.
Dobrze, że to był TEN sąsiad (zwierzolubny), ten pies (golden, cudownie łagodny), ta pora, że ludzie już nie łażą po klatce... Na klatce spędził ponad dwie godziny.
Gdyby go ktoś wypuścił, to...
Niewiele brakowało...
Mam nadzieję, że ten stres nie odbije się na stanie zdrowia Gutka."
Wiecie, że nie mogę jeszcze dojść do siebie.... Siedzę w pracy i nie mogę się skupić na robocie, tylko myślę o Gutku i jego delikatnej konstrukcji, o tym, co mogłoby się stać...
A chłop się nawet nie obudził, mimo, że po pół godzinie wrócił do domu potomek i opowiedziałam mu całą sytuację... nie robiłam tego cicho