Kizia była ze mną pełne 5 lat. Kochana, czarna, aksamitka o smutnych oczach i przeżyciach, które były jej tajemnicą. Straciła swojego pana i teraz do niego dołączyła. Straciła dom i trafiła do mnie na krótko, zbyt krótko. Na początku była jakby zamknięta w swoim świecie, nawet zastanawiałam się czy nie jest głucha, bo nie reagowała, izolowała się, koty jej nie interesowały. Za to gdy się do mnie przekonała, potrafiła godzinami na mnie przesiadywać przyklejona swoim ciałkiem, z wbitymi w moje ramię pazurkami jakby się bała, że spadnie i pakowała głowę pod moją brodę. Jak dziecko przytulone do mamy. Niestety Kizia miała problemy z ząbkami. Rok w rok miała robiony porządek, czyszczenie i usuwanie. Niestety w tym roku okazało się, że to coś więcej niż tylko kolejna potrzeba zrobienia porządku w pysiu. Najprawdopodobniej od jakiegoś czasu trwał proces rakowy. Mogłam jeszcze zrobić badanie histopatologiczne, aby mieć całkowitą pewność, ale nie chciałam jej cierpienia przedłużać. Miała już anemię, problem z nerkami, schudła i zmarniała. Lekarz powiedział, że podjęłam dobrą decyzję, bo nie wiadomo jak długo by żyła, a przy takiej zmianie w pysiu operacja zakończyłaby się okaleczeniem kota, nie wiadomo czy ktoś by się w ogóle jej podjął.
W mojej pamięci zostanie jak na tym niemal ostatnim zdjęciu.
Albo jako wielka wielbicielka kartonów
Żegnaj malutka........