Przyszło nowe, nowe i młode.
Wypatrzyłam kolegę na fb, udostępniałam, reklamowałam i nic. Pies z kulawą nogą się nie interesował. Rysia była zdrowa jeszcze, tzn nie była, ale jeszcze o tym nie wiedzieliśmy gdy zapadła decyzja o ratowaniu nędznego, biało burego i nikomu nie potrzebnego kociego żytka. Pojechaliśmy pod Morąg, do schroniska Zbożne po krzyżaka bo mimo, iż choroba Rysi się akurat ujawniła, nie można było zawieść takiego malucha. Krzyżak przez bitych parę godzin w aucie zachowywał się jakby nic innego w życiu nie robił tylko był wożony, cudo nie kot, cudo w sensie podróżniczym.
Młody/nowy w schronisku nazwany Nodi, miał trafić do sąsiada żeby zostać towarzyszem Loli (kotki z łódzkiego schronu, która była Ptysiem, ale zmieniła płeć bo cuda się przecież zdarzają). Lola się zeźliła, sąsiad popadł w traumę graniczącą z katatonią – bo on nie może patrzeć jak jego koteczka się denerwuje, jak cierpi, on jej nie może narażać na taki stres bo ją szaleńczo kocha i w związku z tym pomiędzy nim a Nodim nie ma zupełnie żadnej chemii. Jeden plus to taki, że skończył się temat dokocenia u sąsiada. A inne plusy oczywiste są przecież.
Rysia ciężko chora, mały poszedł więc do Jarka, na Wierzbową, na klasyczny tymczas. Ale w zasadzie od pierwszego dnia wiadome było, że domu to my już mu szukać nie będziemy. Pytanie brzmiało tylko – kiedy przyjdzie do nas. Rysia umarła w poniedziałek, musieliśmy się trochę ogarnąć, i my, i koty. Zdecydowaliśmy, że w sobotę może pojawić się nowy lokator.
Wczoraj zgarnęłam obywatela jak swego, w zasadzie to nie musiałam zgarniać bo sam ochoczo wlazł do transportera, może myślał, że się przejedziemy do Morąga?
W lecznicy zważony (2,5 kg), osłuchany, zbadany, uznany za zdrowego. Uszka czyste, oczka czyste, futerko czyste bez lokatorów. Zrobiliśmy testy na wirusówki, testy negatywne, uff. Za tydzień odrobaczymy całe towarzystwo. Zalecenia? Karmić, kochać, albo kochać i karmić, kolejność dowolna, aaa jeszcze rozpieszczać. Mały, przyozdobiony obróżką z feromonami przybył do nas i natychmiast zamieszkał.
No i tak. Druid się odsuwa od małego, przysuwa się natomiast do jego miseczki. Zawieszka z obrzydzeniem powąchała nowego członka rodziny, bez agresji ale i bez zachwytu. Natomiast Dżygit jest zachwycony nowym z wzajemnością. Zupełne szaleństwo, orgia gonitw, polowań i w ogóle zupełne rozpasanie. Mały nie odstepuje Dzygita na krok, cudnie. Odnoszę wrażenie, że my w ogóle nie jesteśmy do niczego potrzebni, o przepraszam, oczywiście, że tak – do michy. A młody żarty jest, o ile Druid je z prędkością światła, to mały dwa razy szybciej. Musiałam przy kolacji bronić miseczki Druida
Nie mamy jeszcze imienia, trwają negocjacje oraz casting. Bo ja uważam, że oficjalne imię tego krzyżaka winno brzmieć Herman von Salza, Justyn chce Komtura. Ja się upieram, że Herman Komtura nie wyklucza, że można mieć imię oficjalne i domowe. Roboczo jest Maleńki. Bo jest tak:
Mały to Druid
Mały Mniejszy to Dżygit
Wychodzi więc, że nowy/młody to Maleńki.
I proszę bardzo, pierwsze relacje,
„w okrążeniu”, tak bym to zatytułowała
Dżygit stał się chyba ukochanym wujkiem. Maleńki gdy się nie bawi, gdy nie szaleje, szuka bliskości, szuka futerka do którego mógły się przytulić. Do przytulania się Dżygit skłonny nie jest, ale nie pędzi Maleńkiego
Blisko, coraz bliżej
Maleńki bezbłędnie i grzecznie korzysta z kuwety, tak sobie zaznaczam z radością. No i tak to teraz u nas wygląda. Nowy rozdział.
Mam też filmiki, które postaram się wstawić, tam widać wyraźnie, że Maleńki takim jest rezolutnym i zorganizowanym kotkiem, że nawet zawód sobie już wybrał.