Ostatnio moja mama pięknie podsumowała buraska. Siedział na drapaku, był na tej wysokości, że się czółkami stukali, mizdrzył się bo babcie bardzo lubi i moja mama nagle:
- Jesteś takim fajnym kotkiem! Szkoda tylko, że drzesz sie tyle
Gdy uświadomiłam sobie, że to po prostu trudny kot (trudny, wcale nie musi oznaczać agresywny) i mam prawo się na niego wściekać czasami, to jest mi lżej.
Nie przyzwyczaiłam się.
Czasami mam większy luz na to jego wycie, że wytrzymam parę godzin i nawet mnie to bardzo nie rusza, a jak rusza to zakładam słuchawki i zagłuszam go muzyką. Innym razem - jak wczoraj - mam totalną rezygnację. Wczoraj szłam rano w stadium zombie (darł się od 6) dać im jeść, oczywiście w akompaniamencie jego krzyku. Zawiniłam tym, że po nocy chciałam się wysikać najpierw. Jakim prawem! - pomyślał Burasek. Siedziałam więc na tronie, z twarzą w dłoniach, a on się darł, darł, darł... tak strasznie się darł. Tarabanił po drzwiach, próbował mnie wydrapać przez drzwi od spodu. Jak wyszłam, to wrzeszczał z tym koszmarnym wykrzywieniem pyska, co tak go nie lubię - on go wykrzywia tylko, jak wie, że na niego patrzę.
Mam jakąś zdzwonkę w pracy. Staje obok i zaczyna się drzeć. Mam mu dać uwagę. Teraz. Jednostajne, nasilające się miau. Im bardziej nie patrzę, tym on głośniejszy. Jesteśmy na kamerkach, nie mogę go pogonić. Jak zamknę drzwi, to dalej będzie wył i do tego walił po drzwiach...
Pochodził po domu, pokrzyczał z godzinkę. Teraz jest cicho, poszedł spać.
Trzy koty moje. Czwarty tylko ze mną mieszka.