chciałam wam przedstawić Django ( Dino Luxury Diamond, CZ ). Jeżeli macie ochotę go pooglądać, to planujemy założyć galerię o tutaj. Ale zanim zacznę pisać coś o nim, napiszę jak to się stało, że jesteśmy razem.
Zawsze kochałam koty, w moim domu rodzinnym były koty (brytyjskie) i w większości swój wolny czas spędzały w moim pokoju (częściowo chyba dlatego, że było to jedyne pomieszczenie, gdzie 2 szczekliwe ratlerki miały zakaz wstępu). Niestety w związku z wyjazdem na studia przestałam być kocią mamą, nie wyobrażałam sobie trzymania kota w akademikowym pokoju. Od tego czasu minęły prawie 4 lata marzeń o kocie. Moja miłość do Brytyjczyków i obsesja na punkcie srebrnych kociąt, przerodziła się w fascynacje srebrnymi Bengalami (która minęła po poznaniu 2ch przecudnych przedstawicielek gatunku - aby na nie patrzeć trzeba było bardzo szybko przemieszczać wzrok między najróżniejszymi meblami - głównie wysokimi), po czym nastąpił okres fascynacji Egipskimi Mau'ami i zniknął równie prędko po poznaniu (wysłuchaniu) pierwszego okazu... Bardzo szybko doszłam do prostych wniosków: Brytyjczyki to rasa którą znam, rozumiem i kocham. Z moich doświadczeń wynikało, że koty Brytyjskie są spokojne, ciche, łatwo uczą się na które meble wchodzić wolno, a na które kategorycznie nie, są czasem strasznie uparte, ale też przytulaśne (wtedy kiedy im to pasuje, a pasuje im często (czasem zbyt często)) i śpią prawie tyle czasu ile ja bym chciała (czyli duuuużo).
W końcu po długich namowach, mój TŻ stwierdził, że nasza kawalerka (dosyć obszerna) jednak poza jeżem może pomieścić też kota.Więc zaczęłam poszukiwania wymarzonego kota, miała to być piękna srebrna (szynszylowa, lub cieniowana, nawet nie srebrzysta bo to już ciemnawe) kotka Brytyjska. Gdy wynalazłam pierwszą idealną kandydatkę, do której drgnęło moje serce okazała się sprzedana. Gdy znalazłam kolejną, po wpłaceniu zaliczki, cała szczęśliwa kupiłam wyprawkę, wzięłam kilka dni wolnego w pracy i przygotowałam się do wyprawy po kocie. Niestety kilka dni przed odbiorem, dostałam zwrot zaliczki, wraz z informacją, że kotka się rozchorowała i kontakt się urwał...
Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie, bo przecież dostałam pozwolenie i chciałam mieć kota już teraz, koniecznie brytyjczyka, koniecznie w tym pięknym białym odcieniu przyprószonym srebrem, z płcią był dylemat (TŻ śmiał się, że w dni parzyste chce kocura, a w nieparzyste kotkę) bo oba te rozwiązania miały swoje wady i zalety.
Po obejrzeniu wielu stron, wielu hodowli i wielu baaardzo nie aktualnych informacji, trafiłam na zdjęcia miotów D i E w hodowli Luxury Diamond, no i postanowiłam pojechać (oczywiście szczególnie w oko wpadło mi zdjęcie srebrnej koteczki, jedynej przedstawicielki płci pięknej w tych miotach).
Po dotarciu na miejsce okazało się, że niestety (a może na całe szczęście) spóźniłam się kilka godzin (nie uprzedziłam Pani, że interesuje mnie właśnie kotka) i kotka była już zarezerwowana, a jej przyszli właściciele pojechali urządzać dom na jej przybycie. Tym więc sposobem przedstawiono mi gromadę 5ciu uroczych mężczyzn...
Nadal nie wiem jakim cudem, zamiast z wymarzonym sreberkiem, które miało mieć piękne poetyckie imię Moonlight (Mona) lub mniej poetyckie Mortycja (Mora), wyszłam z kocurkiem, i to w dodatku dymnym, mając do wyboru srebrnego, srebrnego pręgowanego, i 2 srebrne bikolory (z różnym cętkowaniem)...
To chyba po prostu było przeznaczenie



Oczywiście ze względu na jego smagłą urodę nie obyło się bez żartów o imigrantach, śląskiej urodzie, utaplaniu w węglu i stwierdzeniu mojego TŻ, że "ten jasny też by tak wyglądał jak byś go wystawiła na nasz Krakowski smog". Pozostała kwestia imienia, gdyż Dino mi zupełnie nie leżało, a kocur mógłby być światłem księżyca, co najwyżej w czasie zaćmienia... W dodatku jego zaciekłe krzyki i wrzaski w aucie, sprowokowały mnie do rzucenia kilku myślowych inwektyw w stronę jego ciemnego koloru (cobym wiedziała jak go wołać jak mnie wkurzy) i tym sposobem zaraz po myśli pod tytułem "czarnuch" przyszło pasujące imię - Django
