
W moim domu rodzinnym zwierzęta były od zawsze, dzięki mamie i mnie, bo obie przynosimy do domu różne znajdy i bidy. Odkąd pamiętam mielismy łącznie 3 psy (dwa nadal żyją i oby jak najdłużej), 3 koty, 1 papużkę, 2 chomiki, trafił się też nietoperz (mopek) i liczne ptactwo z połamanymi skrzydłami albo pisklęta, którym nie powiodła się nauka latania.
Ja, odkąd wyprowadziłam się z domu na studia, nie miałam własnych zwierzaków, bo dużo się przeprowadzałam, mieszkałam głownie po wynajętych mieszkaniach, poza tym najczęsciej mieszkałam sama i wychodziłam na wiele godzin do pracy. Do tego rok temu wyprowadziłam się do Irlandii i choć poczułam wówczas, że czas wreszcie na własnego kota, włascicielka mieszkania się na to nie zgodziła. Po roku trzeba było przeniesć się na drugi koniec wyspy, do Dublina, i tu od początku szukalismy mieszkania z pozwoleniem na kota.
I udało się! Jest zgoda na jednego kota, choć wolałabym dwa (albo trzy... trzy to liczba idealna), zatem rozpoczęły się poszukiwania w organizacjach ratujących koty i w schronisku. Cel: starszy, spokojny kot-samiec, który nie toleruje innych kotów i woli być jedynakiem i nie chce wychodzić na zewnątrz.
I tak na początku października tego roku trafiłłam do dublińskiego schroniska DSPCA. Okazało się, że takich starszych panów nie ma. Jedyny pasujący koniecznie musiał być kotem wychodzącym. Za to moje serce zapikało przy młodej, pasiastej, wielokolorowej koteczce. Tak bardzo garnęła się do głaskania a przy tym była bardzo niesmiała. Dowiedzielismy się, że: nadaje się do życia bez wychodzenia na dwór, nie lubi innych kotów i boi się ich, nie daje się brać na ręce i ma półtora roku. I błyskawiczna decyzja: to ONA. Na imię miała Stella.
Jeszcze tylko formalnosci i czekanie na telefon z potwierdzeniem, że można ją odebrać.
Wielki dzień nastał 7 października. Z wrażenia zapomniałam o pytaniach, które miałam spisane na kartce, między innymi o jej wczesniejszą historię. I tak wiem tylko, że w schronie była co najmniej 4 miesiące. Odebrałam kotkę, książeczkę zdrowia z wykazem szczepień, potwierdzenie wpisu do rejestru (jest zaczipowana) i wykonanej sterylki, instrukcje o żywieniu i pojechalismy do domu.
A w domu pierwsza noc wyglądała tak:

Drugiego dnia z półki przeniosła się do kontenerka i w nim pozostała kolejny tydzień.
Czasem też wychodziła, widać było, że jest złakniona ludzkiego towarzystwa bo opuszczała kontenerek tylko jesli się do niej podeszło i namówiło do tego głaskami.
Najgorsze w tym początku było to, że odmówiła jedzenia, picia i korzystania z toalety (w ogóle zablokowało jej ze stresu wszystkie potrzeby fizjologiczne). Pierwszą wodę wypiła po 2 dniach, z moich palców i tylko tak. Pierwszy sik (od razu do kuwety) był drugiego dnia. Pierwszy posiłek zjadła po 3 dniach i wtedy odblokowała się i z tyłu

Stella trafiła do nas z biegunką i była na diecie - Purina Pro Gastro. Oczywiscie jako że nie jadła to i biegunka się zatrzymała i trzeba było zmienić karmę. Poszukiwanie karmy idealnej to jednak już temat na osobny wpis;)